Niektórzy oburzali się na mało finezyjne dowcipasy Janusza Palikota insynuującego, że Lech Kaczyński ma kłopoty alkoholowe, nazywającego prezydenta kurduplem czy agresywne wypowiedzi pod adresem biskupów. Ówczesny poseł PO jednak zawsze znajdował obrońców, którzy potrafili oburzonym odpowiedzieć, że brakuje im poczucia humoru. Owych obrońców śmieszyło właściwie wszystko, co Palikot mówił na temat przeciwników politycznych Platformy, niezależnie od tego, jak bardzo prostackie były to uwagi. Najzagorzalsi zwolennicy posła nie oburzyli się nawet wtedy, gdy okazało się, że po katastrofie smoleńskiej zapraszał znajomych na krwawą Mary i kaczkę po smoleńsku – choć normalnemu człowiekowi mogło się wydawać, że wtedy przekroczył już wszelkie granice przyzwoitości i dobrego smaku.
Ci sami ludzie, których tak bawiły dawne żarty posła z Biłgoraja, stali się śmiertelnie poważni, kiedy ich bohater 8 marca wziął się do wręczania kobietom – zamiast kwiatków – prezerwatyw. Szybko odczytano ukrytą intencję polityka: ponoć miało nią być zrzucenie na kobietę odpowiedzialności za antykoncepcję. A to, jak wiadomo, oznacza, że Janusz Palikot jest wstrętnym seksistą i prezentuje typowo męski punkt widzenia.
Po raz kolejny okazało się, że żyjemy w świecie, w którym wypada w prostacki sposób kpić z Kościoła i prezydenta (pod warunkiem że jest nim Lech Kaczyński), można czynić to nawet po jego śmierci, natomiast skandaliczne i niedopuszczalne jest naruszenie – choćby przypadkiem – poprawności politycznej nakazującej odnoszenie się z pełną powagą do feministycznych dogmatów.
Najciekawsze jest jednak, że cała ta krytyka spadła na Janusza Palikota akurat w dniu, gdy do jego partii odszedł jeden z posłów Platformy Obywatelskiej, poważnie osłabiając w ten sposób rządzącą koalicję. Być może to tylko przypadek, ale warto przyglądać się, jak będzie traktowany dawny ulubieniec elit teraz, gdy na poważnie zagroził stabilności rządu Donalda Tuska.