Przyznam, że dawno nie widziałem takiego popisu hipokryzji. To prawda, partii Jarosława Kaczyńskiego chodzi w tej sprawie o coś więcej niż poznanie prawdy. Smoleńsk jest programem politycznym, synonimem zmiany politycznej, nową wersją koncepcji zerwania, moralnej rewolucji, nową IV RP.
Prawda, tyle że z drugiej strony jest dokładnie tyle samo grania tą katastrofą, tyle samo, jeśli nie więcej cynizmu. Choćby w piątek Donald Tusk wykorzystał ją do tego, by mocniej spolaryzować scenę polityczną, oskarżając PiS o zdradę narodową. Trudno nie zauważyć, że na oburzaniu się na PiS za Smoleńsk do pierwszego szeregu próbuje wrócić niejeden zapomniany polityk, nie tylko były Marszałek Sejmu. Na tragedii spory polityczny kapitał zbił już Janusz Palikot.
Również największe media piętnują wykorzystanie tragedii przez prawicę, a same od tygodnia nie mówią o niczym innym, niż tylko o katastrofie, obchodach i o Kaczyńskim.
Na przykład Gazeta Wyborcza, która w świątecznym wydaniu pisała, że „Smoleńskie kłamstwa mają zniszczyć wiarygodność polskiego państwa", dziś po raz kolejny próbuje dowieść, że w kokpicie tupolewa był Andrzej Błasik i inny jeszcze generał.
Widać więc wyraźnie, że w zarzucie o granie katastrofą nie chodzi o to, że ktoś o niej mówi, ale o to, kto to robi. Gdy o jej przyczynach mówi Jarosław Kaczyński, słyszymy krzyk, że wykorzystuje ją politycznie. Gdy swe hipotezy przedstawiają politycy PO, SLD, prezydenccy doradcy albo dziennikarze Gazety Wyborczej, wszystko jest w porządku. Himalaje hipokryzji.