Jedni w to uwierzą, inni - nie, bo przyjrzą się tajemniczemu przybyszowi. A jest on rodzinnie powiązany z władzami Białorusi. Sposób jego działania sugeruje zaś, że niekoniecznie tylko z tymi działającymi otwarcie.

Zapewne nie jest przypadkiem, że tajemniczy przybysz zaktywizował się przed szczytem Partnerstwa Wschodniego w Wilnie, gdzie mają zapaść najważniejsze od lat decyzje geopolityczne dotyczące państw z obszaru postradzieckiego. Kilka krajów, w tym przede wszystkim Ukraina, dokona tam wyboru między Zachodem a tworzoną przez Moskwę unią celną. Białoruś już wybrała Rosję.

Zbyt łatwo zapomina się w Polsce, że sto kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy jest kraj, w którym ważną rolę odgrywają służby specjalne noszące nadal nazwę KGB. I że w interesie tych służb jest to, by było jak jest: żeby na Białoruś nie dotarły europejskie obyczaje polityczne, przejrzystość i wolność słowa. I by Białorusini za bardzo nie poznawali tej Unii Europejskiej, którą mają pod bokiem. Czyli by nie dostawali zbyt łatwo wiz. Te w największej ilości wydaje z państw unijnych właśnie Polska. Zrzucenie na Warszawę odpowiedzialności za problemy z uzyskiwaniem wiz jest sprytnym zabiegiem wizerunkowym wobec społeczeństwa białoruskiego. Przy okazji zarzuty wobec polskiej dyplomacji w czasie, gdy toczy się gra o przyszłość jej najważniejszego projektu - Partnerstwa Wschodniego, mogłyby zaszkodzić jej w oczach unijnych partnerów.

Najlepszym rozwiązaniem byłoby zniesienie wiz dla wszystkich sąsiadów ze Wschodu. To jest celem Partnerstwa Wschodniego. I gdyby Białoruś chciała (i spełniła warunki) porozumienia z Unią, też by z tego skorzystała.

Jednak władze białoruskie nie są zainteresowane nawet zniesieniem ograniczeń wizowych dla mieszkańców rejonów przygranicznych, od trzech lat wstrzymują się z ratyfikacją odpowiedniej umowy z Polską. Wokół spraw pogranicznych utrzymują mętną wodę, w której mogą działać tajemniczy lobbyści i tajemniczy biznesmeni, hakerzy i szpiedzy.