Dziś popis takiego myślenia dali w Radiu Tok FM goście programu Janiny Paradowskiej z samą Panią Redaktor na czele. Oto perspektywa uzyskania przez Polskę w osobie Donalda Tuska historycznego sukcesu związanego ze stanowiskiem szefa Rady Europejskiej rozbraja ich myślenie do granic absurdu. Przestaje liczyć się interes Polski, która wskutek takiej nominacji miałaby wpływ na ważne decyzje unijne. Przestaje liczyć się kariera samego premiera, który wchodząc na brukselskie salony władzy przeszedłby do zupełnie innej ligi politycznej. Przestaje liczyć się w końcu wymuszona w ten sposób rekonstrukcja gabinetu, debata o następstwie w Platformie i per saldo przebudzenie lekko zaskorupiałej partii władzy.
Jedyne co się liczy, to wywiedzione Bóg wie skąd przekonanie, że bez osoby premiera jego partia pójdzie w rozsypkę, zaś rządy nad Wisłą przejmie uosobienie wszelkiego zła – Jarosław Kaczyński. A tak być wcale nie musi!
Rząd bez Tuska nie straciłby (bo niby jak?) większości parlamentarnej. Nawigujący w stronę Brukseli premier z pewnością zatroszczyłby się o kwestię następstwa w rządzie i siłą swojego autorytetu przeprowadził sukcesję w partii.
Kto mógłby sprawnie pociągnąć koalicję do końca kadencji? Mam kilka propozycji, a najlepszą bez dwóch zdań wydaje się osoba Elżbiety Bieńkowskiej. To nie tylko sprawny i zdecydowany polityk, ale na dodatek wyjątkowo niewdzięczny obiekt ataku dla Prawa i Sprawiedliwości i osobiście Kaczyńskiego, który wielokrotnie dawał dowody, że kobiety głównie go peszą.
Konkludując: awans Donalda Tuska jest nie tylko możliwy, ale mógłby być wartościowy. Zarówno z perspektywy polskiego wpływu na sprawy europejskie, jak i dla lokalnej polityki. Niestety, odnoszę wrażenie, że stracimy tę szansę i to głównie dzięki rzęsistym łzom dziennikarzy próbujących na koreańską modłę zatrzymać w kraju „drogiego przywódcę".