Partner rozmowy: SGH
Czy wybór prezydenta może wpłynąć na międzynarodowe relacje gospodarcze Polski?
Prezydent RP nie ma zbyt dużych uprawnień, jeśli chodzi o politykę gospodarczą i zagraniczną. Jest jednak twarzą państwa, reprezentuje je. Inni przywódcy, szefowie największych organizacji gospodarczych, liderzy największych firm będą rozmawiać z tym człowiekiem. Istotne jest to, czy będzie to osoba, która wzbudza ich zaufanie. Na której mogą oni polegać. To będzie się w jakiś sposób odkładało na budowanie takiej marki, jaką w oczach świata jest Polska.
Czy polski prezydent powinien mocniej stawiać na relacje gospodarcze z jakimś konkretnym państwem lub blokiem państw, które zaczynają bardzo ostro rywalizować w świecie?
Tradycyjnie obstawialiśmy dwa z tych bloków - Stany Zjednoczone jako ważnego partnera strategicznego zarówno pod względem bezpieczeństwa, jak i pod względem gospodarczym. I oczywiście Unię Europejską. Ktokolwiek będzie prezydentem, będzie musiał skoncentrować się na partnerach, nazwijmy to bardziej tradycyjnych i tych, którzy nam są geograficznie najbliżsi. Dlatego że jakkolwiek Chiny stają się najważniejszym globalnym mocarstwem, jakkolwiek południe globalne to jest olbrzymia masa ludzi i olbrzymi potencjał, to jednak na co dzień gospodarczo jesteśmy związani z państwami Unii Europejskiej. I to będzie jeszcze przez długi czas nasz podstawowy kierunek związków gospodarczych. Ktokolwiek będzie prezydentem, musi dużo wysiłku włożyć w to, jak zbudować relacje z innymi państwami europejskimi.
Ale tutaj podczas konferencji Impact'25 w Poznaniu dosyć dużo mówi się jednak o potrzebie otwarcia Polski, polskiego biznesu na globalne południe.
To rzeczywiście jest konieczne, ale będzie pracą rozłożoną na bardzo wiele lat. To jeszcze biedne rynki, ale nie zawsze tak będzie. Te państwa się będą rozwijały. Jeżeli zaczniemy już teraz pracować nad budową relacji, nad naszą obecnością na południu, nad rozpoznawalnością, to w przyszłości zaprocentuje. Jednak powinniśmy myśleć w kategoriach 10-15 lat. Myślenie długoterminowe to jest coś, czego bym oczekiwał od przyszłego prezydenta.
Wróćmy na krajowe podwórko i do państwa badań na SGH. Czy Polacy rzeczywiście się przejmują tym, co się dzieje w gospodarce?
Jest tutaj dość duży rozdźwięk. Z jednej strony bardzo nam zależy jako obywatelom na tym, żeby gospodarka była w dobrym stanie. A z drugiej strony mamy przekonanie, że wszystko zawsze idzie w najgorszym możliwym kierunku. Pamiętam jedną z partii politycznych sprzed przeszło 30 lat, która się reklamowała hasłem „Po pierwsze gospodarka”. A ja widziałem plakat, na którym ktoś dopisał „Po siódme: nie kradnij”. Myślę, że to jest ten rozdźwięk, który się utrzymuje pomimo mijających lat. Z jednej strony gospodarka jest ważna, stan naszego finansowego i materialnego dobrobytu jest bardzo istotny, a z drugiej strony nie do końca wierzymy politykom, że oni się tym zajmą w taki sposób, w jaki my byśmy chcieli.
Czy któreś z ugrupowań ma przekonywujące Polaków, również w tym politycznym, wyborczym wymiarze, pomysły na polską gospodarkę?
Jeden pomysł, który bardzo mocno wybrzmiewa w tej kampanii, to kwestia dostępu do mieszkań. Ten temat pojawia się również w badaniach, ludzie zwracają na to uwagę, że po prostu na mieszkania ich nie stać. Politycy też to zauważają, podnoszą w kampanii wyborczej, ale z zupełnie różnymi pomysłami. I koniec końców ta debata niby się toczy, ale jednak się chyba trochę rozmywa.
Ale mamy też drugi proces, może mniej bezpośrednio związany z kwestią kampanii wyborczej, ale jednak intensywny. Czyli kwestia deregulacji. Samo słowo deregulacja jest słowem magicznym w polskiej polityce. Kiedy ktoś zupełnie nie ma zupełnie pomysłu na to, co zaproponować jako program gospodarczy, to rzuca: będziemy robić deregulację. Gdyby naprawdę coś się w tym kierunku działo i gdyby ktoś naprawdę myślał w tym kierunku, to by już dawno temu zostało to zrobione. To jest słowo magiczne i nic więcej.
Przez Europę przelewa się fala różnego rodzaju populizmu. Czy pana zdaniem w Polsce istnieje mocny grunt pod rozwój populizmu gospodarczego?
Widzimy dość wyraźnie, że mamy bardzo mocno postępujące rozwarstwienie społeczne. Zarabiający minimalną pensję widzą ludzi, którzy są nieprawdopodobnie bogaci i mają poczucie wytrącenia z bycia partnerami w dialogu społecznym i bycia partnerami w tym, jak funkcjonuje państwo. To jest taki moment, w którym rodzi się potworna frustracja. I na tej frustracji możemy zbudować niejeden, a może nawet wiele ruchów populistycznych, o bardzo różnym kierunku i kształcie politycznym. W związku z tym po prostu, że ta frustracja będzie szukała ujścia.
Partner rozmowy: SGH