Dobra wiadomość dla inwestorów jest taka, że prawdopodobne skutki będą mniejsze od tych z 2008 r. Jednak, jak wynika z analizy, niebezpieczną „dziką kartą" jest niska płynność w porównaniu z ostatnim kryzysem, która może być trudna do pokonania.
W badanym modelu JP Morgan wziął pod uwagę takie czynniki jak długość ekspansji gospodarczej, potencjalny czas trwania następnej recesji, stopień dźwigni, wycena aktywów i cen oraz poziom deregulacji i innowacji finansowych przed kryzysem. W przypadku średniej długości recesji według modelu możemy spodziewać się: spadku notowań na amerykańskiej giełdzie o 20 proc., wzrostu rentowności amerykańskich obligacji korporacyjnych o 1,15 pp., spadku cen energii o 35 proc., spadku cen metali nieszlachetnych o 29 proc., wzrostu o 2,79 pp. spreadu rządowego długu rynków wschodzących względem krajów rozwiniętych, 48-proc. spadku cen akcji na rynkach wschodzących połączonego z 14,4-proc. spadkiem notowań walut krajów wschodzących.
Dla porównania podczas ostatniego kryzysu główny indeks S&P 500 spadł od szczytu aż o 54 proc.
Silne odejście od aktywnie zarządzanych inwestycji – poprzez wzrost funduszy indeksowych i strategii opartych na ilościowych transakcjach – zwiększyło ryzyko zakłóceń na rynku – uważa Marko Kolanovic, starszy analityk JP Morgan. We wcześniejszej nocie do klientów bank odniósł się do swojego hipotetycznego scenariusza jako „wielkiego kryzysu płynnościowego". Według wyliczeń aktywnie zarządzane konta stanowią tylko około jednej trzeciej zarządzanych aktywów kapitałowych. Obecna sytuacja wyeliminowała zatem dużą pulę aktywów, która byłaby gotowa kupować tanie papierów wartościowych i zapobiegać zakłóceniom rynku – ostrzegają analitycy.