Z pewnością nie takiego zakończenia tygodnia na warszawskiej giełdzie spodziewali się inwestorzy. Zamiast odbicia po czwartkowych spadkach, gracze znów musieli przełknąć gorzką pigułkę. Już pierwsze minuty handlu mogły wskazywać, że o zwyżki na GPW może być trudno. WIG20 otworzył sesję 0,1 proc. pod kreską. Co prawda nie przesądzało to jeszcze o dalszym przebiegu sesji, jednak z każdą godziną handlu przewaga podaży rosła coraz bardziej. W południe WIG20 tracił już 0,8 proc.
Naszemu rynkowi zdecydowanie nie pomagało otoczenie. Na innych europejskich giełdach też bowiem dominowała podaż. W dużej mierze odpowiadały za to słabsze od oczekiwań dane makroekonomiczne. Rozczarowały m.in. odczyty PMI dla usług i przemysłu w strefie euro, które okazały się słabsze od oczekiwań.
Ratunkiem dla Europy mógł być początek notowań w Stanach Zjednoczonych. Niestety i te nadzieje zostały rozwiane. Główne wskaźniki Wall Street już po godzinie handlu były około 0,5 proc. pod kreską. Stało się więc jasne, że sesję w Warszawie można spisać na straty.
Ostatecznie WIG20 stracił 0,4 proc. Warto jednak zauważyć, że i tak indeks największych spółek zakończył cały tydzień nad kreską. Zyskał 0,2 proc. W oczy rzuca się jednak to, że był to kolejny tydzień z niskimi obrotami na GPW. Nie tylko więc mała zmienność dowodzi, że wielu inwestorów wciąż woli się wstrzymywać z bardziej zdecydowanymi ruchami. W piątek obroty na GPW nieznacznie przekroczyły 600 mln zł.
Dla porządku dodajmy, że ostatnią sesję w tygodniu pod kreską kończyły także inne europejskie indeksy. W momencie zamknięcia handlu w Warszawie DAX tracił 0,8 proc., zaś CAC40 spadał o 0,4 proc. Najlepiej zaprezentowały się z kolei indeksy rosyjskie czyli RTS i Micex. Ten pierwszy urósł 0,9 proc., a drugi 0,6 proc. Pomógł im wzrostowy dzień na rynku ropy naftowej.