Pod koniec maja w urzędach pracy zarejestrowanych było nieco ponad 1,52 mln osób. To 10 proc. dorosłych osób w wieku produkcyjnym. Mniejszy tłok w urzędach był tylko na początku 1991 roku. W skali roku liczba bezrobotnych zmniejszyła się o prawie 460 tys. osób.
Jeszcze bardziej optymistycznie wyglądają inne dane o rynku pracy, które także wczoraj podał GUS. Związane są one z innym sposobem liczenia bezrobotnych – BAEL – stosowanym w krajach UE. Z nich wynika, iż bezrobocie w Polsce pod koniec maja wynosiło jedynie 8,1 proc. w porównaniu z 8,5 proc. pod koniec kwietnia 2008 r.
Jan Rutkowski, ekonomista Banku Światowego, zwraca jednak uwagę, że choć zmniejszenie rejestrowanego bezrobocia do 7 – 8 proc., tak jak w innych europejskich krajach jest możliwe, to jednak będzie to coraz trudniejsze i bardziej kosztowne.
– Wynika to z faktu, iż osoby pozostające obecnie bez pracy mają bardzo niskimi kwalifikacje i z problemem bezrobocia borykają się od lat. Spowodowanie, by zaczęli pracować, będzie wymagało innego niż do tej pory wsparcia ze strony służb zatrudnienia – mówi Rutkowski.
Eksperci szacują, że operacja miałaby szansę się powieść, gdyby Fundusz Pracy przeznaczał na ten cel 4 – 5 miliardów złotych rocznie. Tymczasem cały tegoroczny budżet tej instytucji sięga ok. 8,1 mld zł, a trzeba z niego wypłacić m.in. zasiłki dla bezrobotnych.