Linie azjatyckie nie mają dzisiaj większych kłopotów. A przecież także drożej płacą za paliwo i wożą mniej pasażerów z Europy?
Rządy azjatyckie doskonale rozumieją kłopoty linii lotniczych i problemy, jakie przeżywa rynek przewozów. W Europie jest inaczej. Transport lotniczy jest nadal traktowany jak „dojna krowa", na którą można dowolnie narzucać najróżniejsze obciążenia, bo ludzie i tak nie przestaną latać. Mamy podatki od każdego pasażera, które wprowadzili Brytyjczycy i Niemcy. Ich rozwiązania skopiowali Austriacy, ale po tym, jak im wyjaśniliśmy szkody, jakie on powoduje, rząd znacznie ten podatek zmniejszył i mam nadzieję, że się z niego wycofa. Wcześniej było to 7,5 euro dopłaty do biletu na trasach europejskich, 23 euro dla lotów średniodystansowych i 35 euro dla tras długich. Francuzi z kolei mają swój podatek „solidarnościowy".
Zna pan doskonale rynek europejski.Co pana zdaniem powinny zrobić inne linie z naszego kontynentu?
Niestety jest również tak, że w Europie nadal jest dzisiaj zbyt wiele mocy przewozowych. Amerykanie już sobie z tym poradzili, bo w odpowiednim momencie zrozumieli, że bez zmniejszenia podaży nigdy z kryzysu nie wyjdą. W ciągu ostatnich dwóch lat przewozy linii amerykańskich zmniejszają się, przy jednoczesnych poprawiających się wynikach finansowych. Bez skopiowania tego, co zrobili Amerykanie, Europejczycy nie wyjdą z kryzysu.
Czy nie jest tak, że od narodowych przewoźników władze i pasażerowie oczekują więcej? Bo skoro państwo jest udziałowcem, to ma prawo do decydowania o polityce przewoźnika?
Nie może być tak, że zarząd linii lotniczej nie ma prawa decydować, dokąd ta linia lata, jakie kupi samoloty i jakie oferuje ceny. Czasy, kiedy rząd mieszał się w politykę przewoźników, wychodząc z założenia, że jest ich właścicielem, już dawno minęły w cywilizowanych krajach. To zarząd musi decydować o tym, co jest najlepsze dla przewoźnika. Pewnie, że trzeba współpracować z rządem, i w Austrianie to robimy. Ale wizja i strategia jest nasza. Naszym zdaniem Wiedeń ma niezbędny potencjał, aby stać się znaczącym europejskim centrum przesiadkowym łączącym ruch ze wschodu na zachód. I wszyscy udziałowcy muszą zadbać, aby ten potencjał wykorzystać. Jeśli trzeba jakichś wyrzeczeń, muszą być one ponoszone przez wszystkich. Najlepsze lotnisko będzie przynosiło straty, jeśli nie będzie linii, która dowiezie tam pasażerów. Tak samo jak żadna linia się nie rozwinie, jeśli centrum przesiadkowe nie weźmie części pracy na siebie i rozumiem przez to wszystkich – władze, lotnisko, kontrolerów lotów, dostarczycieli infrastruktury, organizacje udzielające licencji. Naprawdę wszystkich. W ciągu minionego roku renegocjawaliśmy 60 kontraktów ze wszystkimi partnerami. Uprościliśmy strukturę floty. Pracownicy tak personelu pokładowego, jak i naziemni zdali sobie sprawę z tego, że muszą zaakceptować bolesne cięcia i zwiększyć wydajność. Skasowaliśmy trasy, które nie były dochodowe. Ale każdy z nas wiedział, że bez tego Austriana by nie było. Największe zmiany zaszły jednak w samej linii. Niestety, pracę musiało stracić ponad 500 osób.