Samorządy od kilku lat postulują wprowadzenie tzw. PIT lokalnego (komunalnego). Nie byłoby to nowe obciążenie dla mieszkańców, ale zmiana formuły podziału dochodów z PIT. Zamiast prawa do udziału w PIT (jak obecnie), samorządy dostałyby we "władanie" część bazy podatkowej z określoną stawką.
Miałoby to przynieść różnorakie korzyści. Takie jak zwiększenie świadomości mieszkańców, na co idą ich podatki. Dochody miast i gmin miałyby być też mniej zależne (na plus lub minus) od zmian wprowadzanych w systemie przez rząd i parlament (np. nowych ulg).
4-5 proc. musiałaby wynosić efektywna stawka lokalnego podatku PIT, by samorządy – jako całość – nie były na tym stratne
Jarosław Neneman, doradca społeczny prezydenta, przedstawił wczoraj roboczą wersję wyników badań, jak wprowadzenie lokalnego PIT wpłynęłoby na dochody samorządów. W każdym z czterech wariantów założono, że zmiany są neutralne dla budżetu państwa, dla budżetów samorządów ogółem oraz dla podatników.
Okazuje się, że w każdym z wariantów na zmianach traciłyby takie miasta, jak Warszawa (najwięcej), Kraków, Wrocław, Poznań, Gdańsk, Katowice oraz najbagatsze gminy (pod względem wpływów z podatku PIT) w Polsce. W przypadku Warszawy ubytek w dochodach ogółem wyniósłby ok. 7 proc., a w dochodach z PIT – ok. 25 proc., w Poznaniu odpowiednio – 2 i 7 proc., a w gminie Lesznowola – 15 i 40 proc.