Całkowita wartość, definiowana jako wartość zgromadzonego majątku po odliczeniu zadłużenia (household net worth) wynosiła 30 czerwca br. 74,8 bln dol. i była o 1,8 proc. wyższa niż na koniec pierwszego kwartału. Fed nie miał wątpliwości co do zidentyfikowania czynników stymulujących ten proces: były nimi przede wszystkim rosnące ceny nieruchomości oraz hossa na amerykańskich giełdach.
Według szacunków banku centralnego łączna wartość cen domów zwiększyła się w II kwartale o 525 miliardów dolarów, znajdujących się w rękach Amerykanów akcji i udziałów w funduszach inwestycyjnych - o 300 miliardów dol. Pomogło to zneutralizować negatywny efekt jaki na nastroje konsumentów wywiera stagnacja płac. Wynagrodzenia Amerykanów po uwzględnieniu czynnika inflacji od wielu miesięcy praktycznie stoją w miejscu.
W minionym kwartale wartość obciążeń hipotecznych amerykańskich nieruchomości zmniejszyła się o 42 miliardy dolarów. Zostało to jednak zneutralizowanie przez wzrost zaciągniętych kredytów konsumenckich (nie zabezpieczonych hipotecznie) także o 42 mld. dol.
Rosnące ceny domów zaczęły stymulować "efekt bogactwa", czyli pobudzać wewnętrzną konsumpcję. Wiele rodzin mogło odetchnąć z ulgą widząc, że hipoteki ich domów nie są już relatywnie tak bardzo obciążone, jak to miało miejsce kilka lat temu, po załamaniu na rynki nieruchomości. Nieco inaczej wygląda jednak sprawa wzrostu wartości inwestycji giełdowych. Zaledwie co trzecie gospodarstwo domowe w USA ma ulokowane pieniądze na rynku kapitałowym. Czerpanie profitów z ożywienia na giełdzie jest więc udziałem mniejszości.
Majątki Amerykanów osiągnęły najniższą wartość 52 bilionów dolarów w pierwszym kwartale 2009 roku, czyli w szczycie wielkiej recesji.