– Oznacza to, że w Polsce na potrzeby państwa, finansowane głównie z naszych podatków, pracujemy symboliczne 165 dni. Dopiero w drugiej połowie roku zaczynamy zarabiać na siebie i na swoje rodziny – mówił wczoraj Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. A. Smitha, które przygotowuje raporty o dniu wolności podatkowej w Polsce już od 21 lat.
Ten dzień wyliczany jest na podstawie wielkości planowanych na dany rok wydatków całego państwa – rządu, samorządów, funduszy celowych i różnych agencji (w tym także Polskich Inwestycji Rozwojowych czy składek przekazywanych do OFE). W sumie te wydatki wynieść mają w tym roku 766,8 mld zł, czyli 44,5 proc. PKB. – Bierzemy pod uwagę wydatki, które są wyższe od dochodów, ponieważ każdy dług trzeba będzie kiedyś spłacić, najpewniej z podatków – wyjaśniał Sadowski.
W tym roku wolność podatkowa w Polsce zaczyna się o osiem dni wcześniej niż w 2013 r. Jest to jeden z najlepszych wyników od 21 lat (najgorzej było w 1995 r. – 6 lipca, najlepiej – w 2008 r. i 2009 r. – także 14 czerwca). Wynika to z niższych planowanych nakładów na inwestycje (np. w ramach Krajowego Funduszu Drogowego) oraz zmian w OFE. Umorzenie obligacji przejętych z funduszy emerytalnych oraz wprowadzenie wyboru pozostawania w OFE obniża bieżące wydatki budżetu, a także potrzeby pożyczkowe.
Wyliczenie CAS znajdują też potwierdzenie w analizach rządowych. Ministerstwo Finansów podaje, że w 2013 r. wydatki sektora finansów publicznych wyniosły 41,9 proc. PKB (CAS uwzględnia też „ukryte" wydatki, stąd różnica). W tym roku mają wynieść 41,1 proc. i konsekwentnie będą maleć do 38,7 proc. PKB w 2017 r.
– Nie oznacza to jednak, że spada fiskalizm państwa – podkreślał Kamil Zubelewicz z Collegium Civitas. Wprost odwrotnie, jak analizuje CAS, nasz system podatkowy w ogóle przestał przypominać „system", gdyż jego elementy przestały być koordynowane. Nie chodzi już tylko o nadmierną wysokość obciążeń, ale też o ciągłe zmiany przepisów, ich skomplikowanie, zależność od interpretacji.