Gdy pod koniec stycznia portugalski rząd ogłosił, że ubiegłoroczny deficyt sektora finansów publicznych sięgnął 9,3 proc. PKB, inwestorzy byli zszokowani. Po wcześniejszych doświadczeniach z korektą danych o deficycie przez Grecję rynki wyczulone były na podobne doniesienia z innych krajów.
Choć nikt nie zarzucił Lizbonie statystycznego oszustwa (którego dopuściły się Ateny), to rentowność obligacji portugalskiego rządu poszybowała – od początku roku wzrosła o 68 pkt bazowych. To oznacza, że pożyczanie pieniędzy na rynku stało się trudniejsze. Pokazała to ostatnia nieudana aukcja rocznych bonów.
Portugalski rząd potrzebuje jednak pieniędzy. W tym roku – mimo planowanych cięć – projekt budżetu zakłada deficyt sektora na poziomie 8,3 proc. PKB. Prawdziwym testem dla gabinetu socjalistów będzie kwiecień i maj, kiedy trzeba będzie wykupić papiery o wartości 6 mld euro. Nie powinno więc dziwić, że agencja obsługi długu organizuje kolejną emisję, angażując do jej przygotowania aż pięć międzynarodowych banków inwestycyjnych.
Rząd w Lizbonie zdaje sobie sprawę, że czasu jest coraz mniej, jako że agencje ratingowe zapowiedziały już obniżenie oceny wiarygodności Portugalii (co pociągnie za sobą dalszy spadek cen obligacji). Minister finansów Fernando Teixeira dos Santos poprosił o cierpliwość – tym bardziej że za kilka tygodni gotowy ma być program naprawy finansów publicznych.
Trudno dziś do końca ocenić, jak problemy Grecji i Portugalii – którym nie udaje się wypełnić unijnych kryteriów fiskalnych – wpłyną na polskie starania o wspólną walutę. Na razie dobre dane makroekonomiczne pozwalają nam wyróżnić się i plasować papiery na porównywalnych warunkach co niektórzy członkowie elitarnej eurostrefy. Nie brakuje jednak komentarzy, że obecny kryzys ograniczy chęć przyjmowania do niej nowych członków.