Większość uczestników rynku zdaje się wierzyć, że dolar ma już najgorsze za sobą, a poprawa jego pozycji wobec głównych walut świata będzie postępowała stopniowo i dość łagodnie (konsens na koniec roku ok. 1,40 za euro).
Nie podzielam tego punktu widzenia. Jak dotąd wszystkie punkty zwrotne, jeśli chodzi o kurs dolara, począwszy od wczesnych lat 70., nigdy nie były wynikiem samoistnej gry sił rynkowych. Gruntownej zmianie trendu zawsze towarzyszyły interwencje Fedu lub skarbu. Od tej reguły były rzecz jasna pewne wyjątki. Dolar przez pewien czas podążał np. w ślad za dysparytetem stóp procentowych. Tak może być i teraz. Myślę, że kiedy EBC zacznie obniżać stopy (w kwietniu lub w maju), dolar może się przejściowo umocnić wobec euro nawet do poniżej 1,40. Nie zmieni to jednak zasadniczego trendu. Ten odwróci się bowiem dopiero po wejściu do akcji Fedu/Departamentu Skarbu (u nich interwencje są domeną rządu, Fed je zaś przeprowadza) oraz innych banków centralnych na świecie.
[wyimek]Jak dotąd punkty zwrotne, jeśli chodzi o kurs dolara, nigdy nie były wynikiem samoistnej gry sił rynkowych [/wyimek]
Taka interwencja nastąpi jednak nie wcześniej niż po osłabieniu się dolara do 1,65 za euro. Fed będzie bowiem interweniował dopiero wówczas, kiedy poziom kursu zacznie generować masowy odpływ netto kapitału z amerykańskiego rynku, ograniczając nie tylko zdolność finansowania deficytu na rachunku bieżącym, ale też wywołując wzrost rynkowych stóp, szkodzący realnej gospodarce.
Wszystko zdaje się więc wskazywać, że możliwe jest tolerowanie przez administrację amerykańską spadku dolara o kolejne 5 – 8 proc. wobec handlowo ważonego koszyka walut. Na razie od początku roku dolar stracił do koszyka 3 proc. (w tym do euro tylko w lutym aż 6,5 proc., wobec 10,4 proc. w całym 2007 r., co poniekąd tłumaczy nerwowość w Europie).