A w umysłach inwestorów włącza się żółte światło ostrzegawcze. Obstawianie, jak głęboko zanurkują indeksy, jest jednocześnie obstawianiem innego zakładu, dotyczącego już nie tylko finansów, ale i geopolityki. Czy środek ciężkości światowej gospodarki w najbliższym czasie przesunie się do Azji?
Przed trzema laty prof. Krugman z Princeton opisał mechanizm rządzący rynkiem nieruchomości w USA jako interes, w którym Amerykanie sprzedają sobie wzajemnie domy za pieniądze pożyczone od Chińczyków.
Spekulacja na rynku nieruchomości, podobnie zresztą jak każdy inny system zbudowany ze spirali oczekiwań, jest jak rower – kiedy się zatrzyma, musi się przewrócić. Nie inaczej było z pęknięciem przed kilkoma laty bańki spółek internetowych (dot-com bubble). Tym razem jednak kryzys jest poważniejszy. Po raz kolejny dowodzą tego wydarzenia ostatnich dni: już nawet dalsza obniżka stóp procentowych podjęta na pozaplanowym, weekendowym (15 – 16.03) posiedzeniu Fedu, połączona z pakietem ratunkowym dla Bear Stearns oraz otwarciem programu pożyczek rządowych dla brokerów, nie uspokoiła rynku.
Z tych radykalnych kroków inwestorzy wyciągnęli raczej ponure wnioski – na intensywną terapię zabiera się tylko naprawdę chorego pacjenta. Trudno było o inną diagnozę, skoro akcje Bear Stearns, które jeszcze w przedostatni piątek warte były 30 dol., zostały w poniedziałek przejęte przez JP Morgan Chase za 2 dol. (dodajmy, że te same akcje przed 14 miesiącami warte były aż 169 dol.).
Sytuację trafnie zilustrował komentator BBC: jeśli masz dom wart 200 tys. dol. i na tej samej ulicy podobny dom zostaje sprzedany za 10 tys., zaczynasz się zastanawiać, czy ów dom miał jakiś defekt, czy może twój dom też jest wart tylko 10 tys.?