W Libii jest dziś bezpieczniej niż w Iraku czy Afganistanie – stwierdzają firmy ochroniarskie, które przyjechały do tego kraju. A władze państwa, którego obywatele są dzisiaj generalnie dobrze nastawieni do cudzoziemców, namawiają zagraniczne firmy, by wróciły i przynajmniej skończyły rozpoczęte przed wojną kontrakty. – Jesteśmy tutaj, żeby ułatwić jak najszybszy powrót naszych klientów – mówi „Rz" Andrew Gibson z kanadyjskiej GardaWorld, która specjalizuje się w przewożeniu gotówki do banków. Gibson rezyduje w Tripolisie od kilku tygodni. Wcześniej pracował w Iraku, Afganistanie, Pakistanie, Jemenie i Haiti.
Sami Libijczycy przyznają, że odbudowa kraju będzie bardzo trudna i to nie ze względu na brak środków, bo tych powinno wystarczyć. Tylko na zagranicznych kontach Kaddafiego zamrożonych przez zachodnie władze są
172 mld dol. Dodatkowe pieniądze będą z eksportu ropy, który powinien zostać przywrócony do poprzednich rozmiarów (1,6 mln baryłek dziennie) nie później niż za pół roku. Libijczycy przyznają, że najbardziej brakuje im fachowców.
Zdaniem Kingi Banaszak-Filipiak, rzeczniczki budowlanej firmy PBG, rynek libijski jest bardzo perspektywiczny. – Dlatego sądzimy, że polskie firmy będą zainteresowane odbudową tego kraju. Teraz analizujemy możliwość pozyskania kontraktów na tamtym rynku. Liczylibyśmy przede wszystkim na zlecenia z naszego podstawowego segmentu, czyli gazu.
Krzysztof Kozioł, rzecznik Budimeksu, mówi, że strategia firmy nie zakłada ekspansji na rynkach Bliskiego Wschodu czy Afryki. Ale – jego zdaniem – polskie firmy mają szanse na kontrakty w Libii z racji historycznych kontaktów i dobrej marki. – Doświadczenia z Iraku nie potwierdzają jednak, byśmy potrafili wykorzystać te atuty. Odbudową Libii z pewnością zainteresowane będą wszystkie duże koncerny i miejsca dla polskich firm może zacząć brakować.