Brazylia nie ma dzisiaj dobrej prasy. Tak naprawdę nigdy jej nie miała. Może z wyjątkiem czasu, kiedy po dwóch kadencjach odchodził poprzedni prezydent Luiz Inacio Lula da Silva.
Mówi się wręcz, że to ten kraj „wschodzący", który nigdy nie potrafił „wzejść". Co nie zmienia faktu, że razem z Rosją, Chinami i Indiami Brazylia wciąż zaliczana jest do najbardziej obiecujących gospodarek na świecie, tzw. BRIC.
Kraj jest krytykowany za wysoką inflację, chociaż od dawna jest to historia, oraz za wysokie bezrobocie, które jest właśnie historycznie niskie. Ale wzrost gospodarczy faktycznie jest o wiele za niski, jak na potrzeby tego kraju; niższy też niż w innych krajach Ameryki Południowej, z wyjątkiem Wenezueli.
Na ten rok Międzynarodowy Fundusz Walutowy prognozuje dla Brazylii wzrost na poziomie 1,8 proc., Bank Światowy na 1,9 proc. Sami Brazylijczycy sądzą, że będzie to więcej, przynajmniej 2,3 proc. – jak powiedział niedawno Guido Mantega, minister finansów Brazylii, najczęściej nagradzany szef resortu w Ameryce Łacińskiej. Z pewnością będzie miał rację, jeśli spełnią się prognozy Ministerstwa Sportu tego kraju z 2011 r., kiedy wyliczono, że mundial doda do PKB przynajmniej 70 mld dol. Zakłada się, że tylko w tym roku z dodatkowych podatków wpłynie do państwowej kasy 10 mld dol.
Wyzwania jak nigdy
W czerwcu i lipcu tego roku – mundial, w 2016 r. – igrzyska olimpijskie, a pomiędzy tymi wydarzeniami wybory prezydenckie. Jeśli z piłkarskim świętem coś pójdzie nie tak, druga kadencja prezydent Dilmy Rousseff może być zagrożona.