Najpierw cofamy się do roku 1979. Motyw: cyrk, ale nie ten umowny, w budowie. Prawdziwy. Powie ktoś – temat-samograj. Największych artystów XX wieku, z Picassem i Chagallem na czele, inspirowały sceny z życia cyrkowców. Jednak Florkowski nie widzi clownów, akrobatów czy treserów dzikich zwierząt. Wpatruje się w ich otoczenie, wyłapuje najbardziej typowe elementy.
Majestatyczne formy namiotów; tandetne, zarazem rozczulająco naiwne dekoracje (najśmieszniejsze – krokodyle na tylnych łapach, żonglujące piłkami). Wymowne też jest „zaplecze socjalne” cyrku – wozy mieszkalne z koronkowymi firankami w oknach, kostiumy w odlotowe wzory, suszące się na sznurkach ze zwykła bielizną.
Widać, że cyrkowcy mają własny, odrębny świat. I strzegą go pilnie. Jedyny człowiek, pojawiający się w kadrze, zamyka bramę przed intruzami. Na pozór przeciętny facet. Zwykle ciuchy, żadnej charakteryzacji. Jedynie oczy zwracają uwagę – niesamowicie przejrzyste, przewiercające na wylot. W nich odzwierciedla się wewnętrzna siła mężczyzny.
W sąsiedniej sali – odmienne klimaty, inni bohaterowie. Czasy dekadę wcześniejsze: odpusty w Górce Duchowej. Tłumy ciągną z okolic, pieszo i na wozach. Okazja do towarzyskich spotkań, zalotów, zabawy. W zacienionym miejscu gromadzą się zgarbieni dziadkowie w nieproporcjonalnie wielkich kapeluszach. Kobiety odświętnie wyfiokowane zasiadają w kościelnych ławkach, wyniesionych w plener. Pomiędzy dorosłymi plączą się kilkuletnie dziewczynki. Podświadomie naśladują matki. Stają z poważnymi minami, w zaaferowaniu zasłaniając dłońmi policzki. Olaboga, ile ludzisków się zeszło…
Odpust, to forum towarzyskie małolatów. Końcówka lat 60., a wiec jeszcze czasy gomułkowskiej zgrzebności, a oni wcale nie wyglądają na młodzież z zabitej dechami prowincji. Odstawieni „po miastowemu”, garnitury, porządne koszule, czasem golfy. Do tego łańcuszki z krzyżykami na szyjach. I obowiązkowo „beatlesowskie” fryzury. Grzywy opadające na oczy, plerezy, baki. Moda lansowana przez czwórkę z Liverpoolu dotarła do każdej dziury, lecz u nas nie stanowiła konkurencji dla Jezusa… (kto nie pamięta: Lennon porównał popularność Chrystusa i zespołu, na korzyść zespołu). Po prostu, Panu Bogu świeczkę, Beatlesom – grzywka.
Nie mogło zabraknąć odpustowej „małej gastronomii”. GS spożywczo-przemysłowy mieścił się w barakowozie; oranżadę i piwo sprzedawano wprost z ciężarówki; prywatna inicjatywa zaopatrywała imprezę w „pańską skórkę”. Napije gazowane pito z gwinta, z butelek z kapslami. Zakąszano „mordoklejkami” w intensywnie różowej barwie.