– Taniec to ucieczka, kumasz? – mówi młody Murzyn z pomalowanymi na błękitno ustami. Na policzkach rysuje białe wzory, jakby się szykował jednocześnie do pokazu i walki. – Występując, poznaję rzeczywistość. A w tej okolicy ludzie nie ruszają się poza własne podwórko.
Ta okolica to środkowe Los Angeles. Te same ulice, które płonęły podczas zamieszek rasowych i po których dziś przemykają samochody ze strzelającymi na oślep chłopakami. Ten siedzący przed kamerą zmienia się w klauna. – Umiem być zabawny, zdobywam szacunek, robiąc coś pozytywnego. Gdyby nie to, byłbym bardzo, bardzo złym człowiekiem – mówi bez cienia uśmiechu.
To wygląda idyllicznie, nierealnie – kilkunastu czarnoskórych byków w strojach klaunów śpiewa i tańczy na ulicy dla kilkuletniej dziewczynki. Mała ma dziś urodziny, a oni w prezencie serwują jej clowning – nową formę hiphopowego tańca, która zastępuje im strzelaniny i bójki.
Clowning narodził się w latach 90., wymyślił go Tommy The Clown, były diler, który zmądrzał w więzieniu. Postanowił uszczęśliwiać dzieci, a młodych ratować przed złymi wyborami. Dziś każdy w dzielnicy wie, że bez odrobionych lekcji może zapomnieć o tańcu. A tańczyć chce każdy, także dzieci. Kiedy David LaChapelle kręcił „Rize”, w Los Angeles działało około 50 tanecznych grup.
[srodtytul]Nie dla ślicznotek[/srodtytul]