W fabule pobrzmiewa wiele znanych motywów. Metropolis (Fitza Langa), Pinokio, Shrek, Frankenstein, mity greckie (swoją drogą, ciekawe, kto domyśli się, że martwa szmacianka w łódce, z pieniążkiem na twarzy – to odniesienie do mitycznej przeprawy przez Styks z obolem dla Charona). Jakby było mało, charaktery postaci dostosowane zostały do zasad numerologii.
Zaczynem pełnometrażowej animacji była rewelacyjna 11-minutowy film Shane’a Ackera (ze stajni Tima Burtona) przed pięciu laty. I stało się nieszczęście: rozdmuchana i rozciągnięta krótkometrażówka zatraciła ulotność, wdzięk, poezję. Przeobraziła się w dydaktyczną piłę.
Oto Wielka Machina zwraca się przeciwko swym konstruktorom i wycina w pień ludzkość. W ruinach cywilizacji przetrwała tylko dziewięcioosobowa grupka szmacianych lalek. Owładnięta morderczymi zapędami bestia zamierza je unieszkodliwić, jednocześnie „pożywić się” ich duszami.
Monstrum ma w repertuarze niewiele chwytów. Kiedy pierwszy raz rzuca się na maleńkie figurki, groźnie drapiąc metalowymi mackami i tocząc wściekle czerwonym okiem – robi wrażenie. Przy trzeciej identycznej sytuacji ziewałam, gdy potwór atakował po raz n-ty, miałam ochotę wyjść. Tym bardziej, że przesłanie „9” staje się jasne po kilku minutach: świat bez zasad moralnych zginie; rozbuchana technika na usługach pazernej ludzkości grozi apokalipsą. A po nas – tylko kukiełki.
Jak w każdym filmie animowanym, tak i w tym najważniejszą rolę odgrywa strona plastyczna. Dzieło Ackera zdominowała maniera spod znaku katastroficznego surrealizmu. Każdy kadr zaśmieca nadmiar elementów. Łopatologia w połączeniu z horrorem vacui. Ten komiksowo-ilustracyjny styl podoba się tylko niewyrobionym artystycznie odbiorcom. Potrafi zatruć wyobraźnię jak słodkie banały Disneya.