W obrazie Augustina Diaza Yanesa naprzeciw siebie stają dwa gangi. Męski – któremu przewodzi potężny i obrzydliwie bogaty mafioso z Meksyku. I damski: cztery kobiety, "siostry krwi", zdeterminowane i gotowe na wszystko. Postanawiają okraść mafios0, by zabezpieczyć sobie wygodne życie i pomścić krzywdę jednej z nich.
Jest w tym filmie wartka akcja, trup pada gęsto, sceny seksu przeplatają się z sekwencjami bijatyk. Bohaterowie, choć liczni, są w miarę wyraziści – każdy ma własny charakter. Mafioso bez zmrużenia oka wyrzuca z pędzącego samochodu własną żonę, ale ma słabość: darzy niemal ojcowskim uczuciem swego asystenta. Jedna z kobiet wychowuje małego syna, który jest dla niej wszystkim, tylko nie powodem do zerwania z niebezpiecznym życiem. Nie brakuje wątku miłosnego, choć w wersji light, jak przystało na mocny thriller.
Prawa ręka mafios0 zakochuje się w jednej z gangsterek i pod wpływem uczucia mięknie: chce zerwać z przemocą, wybacza ojcu, który przed laty zabił jego ukochaną matkę. Cóż, miłość niszczy. W "Aurorze..." przegrywają wszyscy, którzy pozwalają sobie na uczucie.
Jestem przekonana, że widzowie kochający kino w stylu Tarantino mogą się w tym filmie rozsmakować. Ale pozostałych zmęczy wielość wątków, nad którymi dopiero pod koniec reżyser usiłuje zapanować.
[i]Barbara Hollender[/i]