Rafał Świątek
„Wszystko w porządku" przełamuje stereotypy. Lesbijki tworzą związek, który mógłby paradoksalnie posłużyć za reklamę wartości rodzinnych. Gdyby film Lisy Cholodenko powstał ponad pół wieku temu, główne role pewnie zagraliby Spencer Tracy i Katharine Hepburn. On byłby zapracowanym mężem. Ona – spierającą się z nim żoną. Wielokrotnie występowali w komediach małżeńskich wedle tego wzorca. „Wszystko w porządku" nawiązuje do niego, a zarazem inteligentnie zmienia schemat. Sednem filmów z Tracym i Hepburn była wojna płci, która promowała idealny obraz rodziny poprzez sztywne określenie społecznych oczekiwań wobec pań i panów. Tymczasem Cholodenko pokazuje, że szczęście można osiągnąć nawet wtedy, gdy granice między tym co męskie i żeńskie są płynne. W rolę twardziela wchodzi Nic (kapitalna Anette Bening). Partnerką, która wydaje się słabsza, jest Jules (Julianne Moore). Dzięki zapłodnieniu in vitro mają dwójkę dzieci. Jednak gdy na horyzoncie pokaże się facet (Mark Ruffalo), role się zmienią. Jules okaże się drapieżnym kochankiem, Nic wrażliwą i skrzywdzoną żoną. Mimo to znajdą siłę, by być razem. Film, wpisując się w hollywoodzką tradycję, zaciera podział na niszowe kino dla mniejszości seksualnych i rozrywkę głównego nurtu.
Barbara Hollender
Film Lisy Cholodenko pokazuje świat pełen tolerancji, w który trudno uwierzyć. I na tym zresztą nowoczesność filmu się kończy, a zaczyna hollywoodzki schemat. Niby wszystko jest super: bez uprzedzeń i kompleksów. Reżyserka, która sama żyje w związku z inną kobietą, opowiada o szczęśliwej rodzinie złożonej z dwóch lesbijek i ich dzieci. Nic jest lekarką, Jules zajęła się wychowywaniem córki i syna. Żyją w domku z ogródkiem, gdzieś w południowej Kalifornii. Cholodenko nie pokazuje natomiast, jaki stosunek do nietypowego stadła mają sąsiedzi czy szkolni koledzy dzieci. W pewnym momencie poznają one swego biologicznego ojca. Przed laty – trochę dla kasy, a trochę dla zabawy – sprzedał do banku swoją spermę. Dziś jest czterdziestolatkiem, który nie zdążył dorosnąć. Ale gdy poznaje własne dzieci, budzą się w nim tęsknoty. Chce być ojcem, a może i mężem, bo zakochuje się w Jules. Walczy o swoje szczęście. Facet jest jednak tylko intruzem i kompletnie się nie liczy. Trzeba się go pozbyć, nawet dzieci nie chcą go znać, bo – choć fajny – może zburzyć domowy ład. W swojej poprawności film Cholodenko jest amoralny. Bohaterowie udają, że nic się nie stało. Jest happy end, bo – jak przystało na amerykańską bajkę – rodzina przetrwała. Pod płaszczykiem tolerancji Cholodenko skrywa obrzydliwą obłudę.