Czy można przenieść do chłodnej Polski klimat gorącej Kalabrii? Czy da się sprawić, by tamtejszy styl życia znalazł zwolenników na naszej prowincji? Z takimi pytaniami udała się do Chełmska Śląskiego ekipa filmowa Marcina Sautera. Chełmsko jest niewielką miejscowością oddaloną o 30 kilometrów od Wałbrzycha. Widać w niej jeszcze resztki świetności, bo historię ma długą — 800-letnią. Od końca XIV wieku należało do Korony Czeskiej i szybko rozwijało się pod zarządem cystersów. W XVII wieku zasłynęło tkactwem, a produkty warsztatów sprzedawano nie tylko w całej Europie, ale nawet w Ameryce. W tym okresie powstały m.in. mieszczańskie kamienice w rynku. A potem przyszła stagnacja.
Przyjazd filmowców odmienił oblicze Chełmska. Ludzie >Marcina Sautera pomagali w przygotowaniach do festynu — święta lokalnej społeczności, które miało stać się radosne jak we włoskiej Kalabrii — ojczyźnie Thierry'ego Paladino, jednego z członków ekipy. - Będę prowadził tutaj zajęcia kulinarne — oświadczył Thierry miejscowym i przystąpił do pokazywania uroków śródziemnomorskiej kuchni. Uczył przyrządzać królika, ślimaki na sposób francuski i włoski, bo właśnie z tych krajów pochodzą jego rodzice. Przy okazji towarzyski Thierry zaprzyjaźnił się z podopiecznymi, a swymi obserwacjami z polskiej prowincji dzielił się z ojcem Włochem, do którego regularnie dzwonił z miejskiej budki telefonicznej. — Śmieszne jest to, że tu kobiety śpiewają — opowiadał ojcu. — Mają ludowe stroje, a na plecach obrusy z kwiatami. Tutaj mężczyźni nie śpiewają jak u nas, w Kalabrii.
Film Marcina Sautera ma też innych bohaterów. Wśród nich jest starsza pani, która męża „chce takiego jak Karol Strasburger, co prowadzi Familiadę". Od 17 lat jest wdową i widzowie zobaczą, jak rozwija się jej uczucie do pana Leszka, który zawitał w progi jej domu... To jeden z wielu kapitalnych obrazków obyczajowych, od których robi się cieplej na sercu. W miarę upływu czasu mieszkańcy Chełmska przechodzą coś w rodzaju mentalnego przeobrażenia — zamiast stać w oknach, albo siedzieć przed telewizorami, zaczynają działać. Wszędzie widać ożywienie, każdy jest czymś zajęty, dokądś się śpieszy. Ludzie rozmawiają ze sobą, uśmiechają się do siebie.
W Domu Kultury grupa zapaleńców pod okiem pani Hani pracuje nad wystawieniem spektaklu, który z każdą próbą nabiera żywszych rumieńców. Przygotowania do festynu idą pełną parą: na intensywnych próbach przygotowuje się do występu orkiestra dęta, na rynku budowana jest scena, amatorska ekipa kręci film o młodym człowieku, który wylądował na księżycu i tam umiera. Przed śmiercią przypomina sobie różne sceny z przeszłości i właśnie w nich występują mieszkańcy miasteczka. Każdy, kto chce, może znaleźć coś dla siebie, cieszyć się robieniem tego, co lubi. Wszyscy czekają na festyn. Ale kiedy przychodzi już wyczekiwany dzień, nie wszystko, niestety, toczy się zgodnie z planem... A mimo to, szkoda, że przez ten miesiąc nas tam nie było.