Burton: matki, psy i wynalazcy

„Frankenweenie" to w pewnym sensie film, który Tim Burton kręcił całe życie. Bo chyba jeszcze nigdy w półtoragodzinnym obrazie nie zamknął wszystkiego, co dla niego w kinie najważniejsze.

Publikacja: 09.12.2012 18:00

Burton: matki, psy i wynalazcy

Foto: materiały prasowe

Czego tu nie ma! Jest pies, cudownie przez genialne dziecko ożywiony, i są dorośli, którzy uczą się od dziecka tolerancji. Są ulubiona przez Burtona animacja poklatkowa oraz film w filmie. Wzruszająca baśń i pierwszorzędny horror pełen nawiązań do kina lat 50. i 60., z gigantycznymi, „zmutowanymi" zwierzętami niszczącymi miasteczko włącznie. Jakby reżyser niczego już nie musiał udawać, z niczego rezygnować – nonszalancko rozwinął krótkometrażówkę z roku 1984 i zrobił bezpretensjonalny, tragikomiczny, czarno-biały film, w którym łączy wszystkie ulubione motywy i tym samym wraca do korzeni.

Pies, czyli zamerdać ogonem

Spośród wszystkich Burtonowskich bohaterów jeden niedoceniany jest perfidnie – to pies. Niemal zawsze wyglądający jak Sparky z „Frankenweenie": wydłużona morda, nieporadne ruchy i ten sam nieokiełznany temperament. Podobno pies Burtona z dzieciństwa wyglądał zupełnie inaczej, ale to on był jego „pierwszą miłością" i „największym przyjacielem". A zwłaszcza powodem, dla którego późniejszy reżyser po raz pierwszy zaczął myśleć o śmierci.

Psy u Burtona bywają niekiedy uroczo nieodpowiedzialne – to właśnie psiak wywołuje wypadek bohaterów „Soku z żuka" (1988), a w końcu ich śmierć: zawieszeni nad przepaścią Alec Baldwin i Geena Davis nie staliby się duchami, gdyby niesforny pies nie zeskoczył z podtrzymującej samochód deski. Bywają też pomocne – kiedy tytułowy „Edward Nożycoręki" robi mistrzowskie tapiry nie tylko pudlom, jego mieszkańcy zaczynają się do dziwoląga z nożycami przekonywać.

Bywa pies uroczą maskotką – w filmie „Marsjanie atakują" (1996) wymuskana Poppy (Burton ma słabość do rasy chihuahua) towarzyszy właścicielce, Sarze Jessice Parker, nawet gdy przeprowadza wywiady w telewizji. Co kończy się fatalnie – dziennikarka, porwana przez obcych, zostaje zamieniona w psa i zachowuje tylko własną, ludzką głowę – dzięki temu jednak może znacząco merdać ogonem, gdy komplementuje ją Pierce Brosnan.

Nie ogon, ale nos staje się z kolei głównym atrybutem psa w „Miasteczku Halloween" Selicka z roku 1993 (to Burton wymyślił fabułę i zajął się produkcją) – duch pięknie pochowanego psiaka o imieniu Zero roztacza wokół siebie białą poświatę, z daleka wyczuwa Bożonarodzeniową Krainę, a nawet staje na czele „alternatywnego", halloweenowego zaprzęgu napędzanego przez szkielety reniferów.

Ale pies to przede wszystkim bohater ryzykownych, paranaukowych eksperymentów. We wczesnej, animowanej krótkometrażówce Burtona „Vincent" (1982) tytułowy siedmiolatek próbuje najróżniejszych sztuczek, by zmienić swojego pupila w potwornego zombie. We „Frankenweenie" (1984 i 2012) Victor motywacje ma bardziej szlachetne: gdy dowiaduje się w szkole, że prąd przepuszczony przez martwe ciało żaby potrafi poruszyć jej ciało, postanawia w podobny sposób ożywić swojego zmarłego psa Sparky'ego. I to skutecznie.

Wynalazcy, czyli dotknąć niemożliwego

Sparky wygląda zresztą niczym pozszywany z różnych kawałków materiału pluszak. Czyli niemal dokładnie jak Sally w „Miasteczku Halloween", powołana do życia przez ekscentrycznego doktora Finkelsteina, który uwielbiał drapać się po otwartym mózgu.

Takich ekscentrycznych pseudonaukowców jest u Burtona więcej. W „Miasteczku..." to choćby Jack Szkieleton, Dyniowy Król, który metodą matematyczno-fizycznych obliczeń próbuje wyjaśnić tajemnicę Bożego Narodzenia. W „Marsjanie atakują" – sam Jerzy Skolimowski, który nie bez problemów obsługuje urządzenie tłumaczące z marsjańskiego na angielski (jak się okaże, błędnie, bo Marsjanie pokojowych zamiarów bynajmniej nie mają). A w „Wielkiej przygodzie Pee Wee Hermana" to tytułowy dziwak, który konstruuje maszynę do robienia śniadań (figurki roboty m.in. rozbijają jajka i podrzucają omlety na sufit), ale też „tuninguje" swój ukochany rower.

Ofiarą eksperymentów jest też brawurowo ucharakteryzowany Johnny Depp w „Edwardzie Nożycorękim": jego stwórca, dysponujący pracownią godną Einsteina, potrafi zrobić nawet androida, ale umiera w momencie, gdy planuje Edwardowi przymocować ludzkie dłonie. Bo żaden z eksperymentatorów nie jest doskonały.

Matki, czyli nie rozumieć dzieci

Czy nie kryje się za nimi sam Burton? Jego samozwańczy naukowcy, jak Victor we „Frankenweenie", próbują przecież przechytrzyć śmierć, ale przede wszystkim bawią się możliwościami kina. Kiedy bohater „Wielkiej przygody..." odnajduje swój rower, trafia na plan hollywoodzkich produkcji, gdzie unoszą się w powietrzu mikołajowe sanie, paradują napędzane maszynami smoki, a miniaturowe czołgi udają prawdziwe wojsko. A gdy w „Edzie Woodzie" najgorszy reżyser świata robi film, cieszy się jak dziecko, bo może zaplątać aktora w wielką, plastikową ośmiornicę, a podtrzymywane na wędkach talerze filmować tak, by wyglądały na kosmiczne statki.

„Nie jesteś ani chory, ani torturowany, ani szalony – wszystko to wymysł twojej wyobraźni" – poucza siedmioletniego Vincenta matka. Ale dla Burtona, jak mówił mi podczas rozmowy dwa lata temu, „nigdy nie było podziału na rzeczywistość i świat wymyślony". Nawet mitoman i fantasta – jak Edward Bloom w „Dużej rybie" (2003) – może mieć rację, a „szkiełko i oko" prawdy nie gwarantuje nigdy.

Czego matki w filmach Burtona zwykle nie rozumieją: porzucają więc swoje „dziwne" dzieci (jak Człowieka Pingwina w „Powrocie Batmana"), nie potrafią kochać córek ekscentryczek („Sok z żuka"), zachowują się jak przemądrzałe, narcystyczne damy („Marsjanie atakują"). I chociaż we „Frankenweenie" matka zadziwia czułością i empatią, jest wobec pasji swojego dziecka kompletnie bezradna („Chyba nie powinniśmy karać syna za to, że ożywił psa?").

Bo wyjątkowa wyobraźnia – pokazuje Burton konsekwentnie – skazuje na samotność. „Nawet jeśli jesteś żonaty, masz dzieci, przyjaciół i swoje miejsce na Ziemi, ale doświadczyłeś uczucia, że jesteś nie taki, jaki powinieneś być, to z tą świadomością musisz żyć już zawsze. Ale ja mam łatwiej: mogę kręcić filmy".

Czego tu nie ma! Jest pies, cudownie przez genialne dziecko ożywiony, i są dorośli, którzy uczą się od dziecka tolerancji. Są ulubiona przez Burtona animacja poklatkowa oraz film w filmie. Wzruszająca baśń i pierwszorzędny horror pełen nawiązań do kina lat 50. i 60., z gigantycznymi, „zmutowanymi" zwierzętami niszczącymi miasteczko włącznie. Jakby reżyser niczego już nie musiał udawać, z niczego rezygnować – nonszalancko rozwinął krótkometrażówkę z roku 1984 i zrobił bezpretensjonalny, tragikomiczny, czarno-biały film, w którym łączy wszystkie ulubione motywy i tym samym wraca do korzeni.

Pozostało 90% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu