Od kilku lat kinematografia tego kraju uchodzi za jedną z najlepszych w Europie. Dyrektorzy wielkich festiwali z uwagą przyglądają się propozycjom z Bukaresztu, Rumuni zgarnęli m.in. Złotą Palmę canneńską za „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni "Cristiana Mungiu czy berlińskiego Złotego Niedźwiedzia za „Pozycję dziecka" Calina Petera Netzera.
Ale z tymi międzynarodowymi laurami nie idą w parze sukcesy na rynku krajowym. Filmowcy rumuńscy skarżą się na zbyt małą liczbę kin, a poszczególne tytuły wprowadzane są na ekrany w zbyt małej liczbie kopii.
Coś jednak na filmowym rynku drgnęło w pierwszej połowie 2013 roku. Przybyło kilka multipleksów i padł rekord dystrybucyjny: „Uniwersytet potworny" wszedł na ekrany w 103 kopiach. Zwiększyła się też frekwencja w kinach. 90 filmów, które w tym czasie miały premierę, zgromadziło 4 mln 320 tys. widzów. Jest to w porównaniu z rokiem poprzednim wzrost o 16 proc.
Najpopularniejszym tytułem okazali się „Szybcy i wściekli 6", na drugim miejscu uplasował się „Człowiek ze stali 3" (200 tys.), na trzecim — „Wielki Gatsby" (155 tys.)
Jednak kino rumuńskie, święcące takie sukcesy na świecie, we własnej Ojczyźnie nadal jest traktowane przez widzów po macoszemu. W pierwszej połowie roku na 9 rodzimych filmów sprzedano łącznie zaledwie 155 tys. biletów, co stanowi zaledwie 3,5-procentowy udział w rynku.