To niewątpliwie gratka dla wielbicieli Lagerfelda, miłośników mody haute couture, ale i psychoanalityków. Opowieści, które snuje bohater filmu, nieustannie ilustrując je własnoręcznie wykonanymi wyrazistymi rysunkami – dość często dalekie są od powszechnych wyobrażeń o normalnym życiu. Lagerfeld siedzi przy stoliku w swoim zawodowym czarno-białym wytwornym kompleciku, z włosami związanymi jak zawsze – w kucyk, czarnych okularach i czarnych rękawiczkach. Rysuje kosmetykami do makijażu, bo uważa, że tak jest najszybciej. - Nigdy w życiu nie piłem, nie paliłem ani nie brałem narkotyków. Ludzie tacy jak ja są strasznie nudni – mówi bez cienia kokieterii. - Szczerze podziwiam osoby, które mają pewien talent do autodestrukcji, całkowicie mi obcy.

I tu na pewno nie oszukuje, bo jak opowiada – od małego chciał się wyróżniać spośród innych. I świetnie umiał ten cel realizować. Na pytanie, jakim był dzieckiem odpowiada: - Zepsutym! Nosiłem wielkie muchy. Uwielbiałem strój tyrolski. Niedzielny był z czarnego zamszu ze złotym haftem. Miałem bzika na punkcie ubrań. Już jako cztero- czy pięciolatek po południu przebierałem się w strój wieczorowy. Uwielbiałem jedwabne koszule z leżącym kołnierzem, do których dopinało się spodnie. Gors był plisowany. Chciałem się wyróżniać. Takie było moje największe pragnienie i do tej pory nic się nie zmieniło. Nie tęsknię do normalności. Sam sobie wyznaczam normy. Jako dziecko byłem sobą zachwycony, co stanowiło duży problem. Teraz jestem skromniejszy.

Z radością opuścił rodzinne Niemcy i przeniósł się do Paryża. Tam dość szybko wygrał konkurs na projekt płaszcza. Zaczął pracę dla Balmaina, choć – jak wspomina – nie był to szczyt jego marzeń. - Szybko się okazało, że mam większe ambicje niż mili koledzy z biura - wspomina. - Chciałem być szefem pracowni projektowej. Pół roku później zostałem sam, a ich zwolniono. Sposób był prosty: pracowałem za wszystkich gdy reszta szła do domu. Szybko się okazało, że są niepotrzebni.

Lagerfeld opowiada o swoich kolejnych pracodawcach, projektach, balach, mieszkaniach, które urządzał. O projektowaniu flakonów perfum dla Chloe, wiele o pracy dla Chanel – od ponad 25 lat profesjonalnie fotografuje też modę i realizuje kampanie dla tej marki. Pojawia się też w filmie polski akcent, bo za jedną z trzech swoich muz, słynny projektant uważa Anję Rubik, której urodą się zachwyca. Zachwyca się też swoją kotką, z powodu której mniej teraz podróżuje, bo kocica nie lubi być sama. - Pod moją nieobecność opiekunowie odnotowują, o której zrobiła kupkę, kiedy siusiała, co jadła, czego nie zjadła, ile zjadła... – opowiada Lagerfeld. - Ma prawie 10 miesięcy, 7 spędziła u mnie, a już powstały cztery tomy szczegółowych zapisków. I milion zdjęć. A na koniec dodać tylko wypada, że ani przez chwilę Lagerfeld nie wypada z roli, czy raczej wizerunku, który dla siebie stworzył. Ani jednego uśmiechu, ani zbędnego grymasu – wszystko jest pod kontrolą...

Małgorzata Piwowar