Robin Williams nie żyje

Robin Williams był świetny nie tylko w komediach. Potrafił grać wstrząsające role w dramatach – pisze Barbara Hollender.

Aktualizacja: 12.08.2014 17:26 Publikacja: 12.08.2014 17:15

Robin Williams w grudniu 2011 roku pozował fotoreporterom w Sydney

Robin Williams w grudniu 2011 roku pozował fotoreporterom w Sydney

Foto: PAP/EPA

Najlepsze filmy Robina Williamsa

Przypominamy rozmowę Barbary Hollender z Robinem Williamsem z 18 marca 2005 r., opublikowaną w cyklu "Zbliżenie"

oraz Dawida Muszyńskiego z 2 lipca 2009 r.

Został znaleziony martwy w swoim domu w Tiburon, w San Francisco, w poniedziałek. Wszystko wskazuje na to, że popełnił samobójstwo. Jak podała jego rzeczniczka prasowa, aktor cierpiał ostatnio na depresję.

Zobacz galerię zdjęć

Miał wszystko: wielki talent, znakomitą karierę, wybitne kreacje zarówno komediowe, jak i dramatyczne, troje dzieci, które bardzo kochał, i niedawno poślubioną żonę. Ale były też demony, które go prześladowały. Czas, w którym był na dnie, kliniki odwykowe. Powroty do picia, przez które rozpadły się jego poprzednie małżeństwa. Stałe wizyty na spotkaniach anonimowych alkoholików. Mówił o tym otwarcie.

Niczego nie udawał

Spotkałam się z nim podczas festiwalu w Berlinie. Ta rozmowa zrobiła na mnie duże wrażenie. Spodziewałam się zobaczyć faceta na luzie, który będzie sypał dowcipami i tryskał energią. A naprzeciw siedział zmęczony, smutny człowiek, niepróbujący niczego grać ani udawać. Mówił przyciszonym głosem, nie miał w sobie nic z gwiazdy. Ani pewności siebie, ani chęci uwodzenia wszystkich dokoła. Sprawiał wrażenie kogoś bardzo zwyczajnego, kto jest przypadkiem podobny do sławnego aktora i nawet trochę się dziwi, że towarzyszy mu takie zainteresowanie. Opowiadał o cenie, jaką płaci się za ten zawód i za to, by się w nim rozwijać, a nie stać się wyłącznie maszynką do robienia pieniędzy.

Urodził się 21 lipca 1951 roku w Chicago w zamożnej rodzinie. Jego ojciec był menedżerem w kompanii Forda, matka – modelką. Z dzieciństwa wyniósł jednak poczucie osamotnienia – rodzice nie mieli dla niego czasu, do szkoły odwoził go kierowca ojca. Jeden z jego przodków, Anselm J. McLaurin, był gubernatorem Missisipi i senatorem. Robin też miał zostać politykiem. Podjął nawet studia na wydziale nauk politycznych w Claremont Men's College, ale przeniósł się na wydział aktorski, najpierw do Marin College, a potem do renomowanej nowojorskiej Juilliard School.

Start z serialu

Początki jego kariery to stand-up comedy, kabaret, estrada. Stamtąd młody, błyskotliwy chłopak trafił do telewizji. Rozpoznawalność przyniósł mu na przełomie lat 70. i 80. serial „Mork and Mindy". Zagrał obcego, który przybywa na Ziemię z planety Ork, by obserwować ludzkie stworzenia. Ale Williams nie utknął na małym ekranie. W 1982 roku zagrał swoją pierwszą ważną rolę filmową w „Świecie według Garpa".

Potrafił widzów rozśmieszać. Nie miał żadnych kompleksów, pozwalał sobie na ekranie na błazenadę. W 1997 roku tygodnik „Entertainment Weekly" okrzyknął go najzabawniejszym człowiekiem na świecie. Williams kochał komedie, takie jak choćby „Pani Doubtfire", gdzie wystąpił w kobiecym przebraniu, Spielbergowski „Hook", „Dziewięć miesięcy", „Klatka dla ptaków" czy „Patch Adams", gdzie zagrał lekarza, który małym, ciężko chorym pacjentom serwuje nietypowe lekarstwo – śmiech. A w jednej z ostatnich komedii jako samotny „Najlepszy ojciec świata" zajmował się zwariowanym nastolatkiem.

– Komedia wyzwala w aktorze odwagę – powiedział mi kiedyś. – Trzeba zrobić wszystko, co się da, żeby widza rozśmieszyć. Przestajesz wtedy myśleć o tym, że być może przy okazji ośmieszasz siebie samego, tracisz hamulce, wyczyniasz rzeczy, których w innym filmie nigdy byś nie zrobił. Lubił też występować w filmach dla najmłodszych, jak „Flubber" czy „Zabaweczki". Mówił, że to okazja, by również własnym dzieciom udowodnić, że ich ojciec może być niezłym kompanem. Ale jednocześnie tworzył na ekranie kreacje pełne dramatyzmu. Był wspaniały jako didżej w „Good Morning, Vietnam". Młodzi widzowie pokochali go w kultowej roli nauczyciela, który w „Stowarzyszeniu Umarłych Poetów" potrafił stłamszonym przez szkolny system uczniom wykrzyczeć: „Wasze życie jest czymś niezwykłym!". W „Przebudzeniu" jako wrażliwy i oddany lekarz darowywał pacjentom z demencją chwilę prawdziwego życia. Za te trzy role dostał nominacje do Oscara.

W „Buntowniku z wyboru" jako psychoterapeuta prowadził piękne rozmowy z młodym geniuszem, który nie mógł dać sobie rady z samym sobą. To był rok 1997 i jego pierwsza statuetka Złotego Rycerza, za najlepszą rolę drugoplanową. W „Jakubie kłamcy" Williams stawiał czoło Holokaustowi, mając za broń jedynie wyobraźnię i poczucie humoru. W filmie „Zdjęcie w godzinę" przekonał widzów, że potrafi stworzyć na ekranie przekonującą postać mordercy, w „Bezsenności" zagrał pisarza psychopatę.

Bardzo dobry czarny charakter

– Kiedy po raz pierwszy dostałem propozycję zagrania czarnego charakteru, spytałem producentów: „Czy jesteście pewni, że mogę przyjąć taką rolę?" – mówił mi w trakcie wywiadu. – „Jasne", odpowiedzieli z przekonaniem. Byłem zachwycony. Zdaję sobie sprawę, że seria czarnych charakterów to nowy rozdział w mojej karierze. I bardzo mi się to podoba. Ludzie myślą: „Williams? Taki sympatyczny, zabawny facet, który nie mógłby skrzywdzić nawet muchy". A tu proszę: gram mordercę!

Ale uwielbiany przez wszystkich – producentów, kolegów aktorów, a przede wszystkim widzów – Robin Williams nie zawsze dawał sobie radę ze sobą.

– Wszystkim się wydaje, że gwiazdy żyją na rautach, otoczone wielbicielami i kochankami – powiedział mi. – A tymczasem często są zamknięte w swoich wizerunkach, zaszczute przez paparazzich.

Mówił o samotności. Walczył z nałogami. Z dna, na którym się znalazł, wyciągnęła go kobieta. Marsha Garces była jego asystentką, potem producentką jego filmów. Pobrali się w 1989 roku. Mieli dwoje dzieci (z poprzedniego małżeństwa Williams miał jeszcze syna), ale ich małżeństwo rozpadło się w 2010 roku. Rok później aktor poślubił projektantkę Susan Schneider.

Williams bardzo ciężko przeżył śmierć swojego wielkiego przyjaciela Christophera Reeve'a. – Wtedy uświadomiłem sobie, że wszyscy jesteśmy śmiertelni. Ja też – mówił. Przeszedł przed kilkoma laty operację serca. Trochę zwolnił tempo. Dzieci się usamodzielniły, próbował stworzyć sobie nowy świat. Lubił jeździć na rowerze, to go wyciszało i uspokajało. Ale on – człowiek sukcesu – cierpiał na depresję. Odszedł w wieku zaledwie 63 lat. Bo nie chciał już żyć.

„Był jedyny w swoim rodzaju. Potrafił poruszyć ludzką duszę. Sprawiał, że się śmialiśmy i płakaliśmy" – napisał po śmierci Williamsa prezydent Barack Obama. A Steven Spielberg powiedział tylko tyle: „Nie wierzę, że go już nie ma".

Jest z nami na ekranie, gdzie przypomina czasem, że w duszy człowieka są ciemne zakamarki, ale przede wszystkim leczy swoich widzów śmiechem.

Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu