Język kina jest pojemny. Może wykorzystywać różne dziedziny sztuki. Nie myślę o sobie jako o autorce animacji. Po prostu wnoszę na ekran malarstwo, a dzięki „ożywionemu rysunkowi" można powiedzieć więcej niż w filmach aktorskich.
Ari Folman, twórca „Walca z Baszirem", powiedział mi, że posługując się zdjęciami realistycznymi, nie mógłby pokazać wygrzebywania z podświadomości obrazów i lęków przez lata wypychanych z pamięci: koszmaru wojny czy niepewności co do własnego udział w masakrze.
Mam podobne doświadczenia. Gdyby „Droga na drugą stronę" nie była animacją, nie byłabym w stanie sugestywnie oddać śmierci spowodowanej głodówką. Animacja pozwala uruchomić inne sfery wyobraźni. Rysując historię Winklera, odwołałam się do polskiego malarstwa, do Jana Lenicy, do polskich symboli, np. walczącego ze smokiem romantycznego jeźdźca na białym koniu. Ale i do Marca Chagalla czy do sztuki afgańskiej, którą jestem zafascynowana. Widz znajdzie tu też odniesienia do obrazów Fritza Langa czy Georges'a Meliesa i... polskiego Koziołka Matołka. Budowałam ten film na wzór opowieści o Don Kichocie: tragedia łączy się z komedią, liryzm z epickim rozmachem, poezja z szorstkością życia. Nie wyobrażam sobie, by to wszystko zmieściło się obok siebie w tradycyjnym kinie.
Dużo prawdy wnoszą na ekran jednak fotografie i materiały dokumentalne.
Prawda jest w animacji ogromnie ważna. Zwłaszcza w filmie takim jak „Czarodziejska góra". Dla tej prawdy zdecydowałam się odbyć podróż do Afganistanu, gdzie walczył Winkler. Powiedziałam sobie: „Jeśli nie zobaczę tego kraju na własne oczy, nie zrobię tego filmu". W Kabulu czy Bajan poczułam się, jakbym znalazła się u początków świata, a zarazem u jego końca. Spotkałam niesamowitych ludzi, jednocześnie pełnych gwałtowności i łagodności. Przywiozłam mnóstwo zdjęć, wykorzystywałam je potem w filmie, ale jednocześnie dawałam się ponieść własnej fantazji.
Anna Winkler podobno dała pani zapiski ojca.