Dla przeciętnego miłośnika filmu synonimem kina belgijskiego jest społecznie zaangażowana twórczość braci Jeana-Pierre'a i Luca Dardenne. W stopniu doskonałym opanowali oni sztukę krytyki systemu społeczno-politycznego przez uwikłanie bohaterów w skomplikowane sytuacje fabularne. Próbują ich naśladować – na ogół bez powodzenia – młodsi twórcy.
Pozornie należy do nich debiutujący w kinie fabularnym Robin Pront, Belg pochodzący z Holandii. Bowiem początkowe sekwencje jego „Ardenów" wydają się krytycznym spojrzeniem na nieskuteczność państwowego programu resocjalizacji przestępców. To mylne wrażenie – jedynie wstęp do gatunkowego miszmaszu. Połączenie mocno osadzonego w realiach dramatu rodzinnego, psychologicznego i niemal antycznej tragedii z thrillerem i podszytym makabrycznym, epatującym strugami krwi kiczem spod znaku coenowskiego „Fargo". Kenny (Kevin Janssens) wraz ze swą dziewczyną Sylvie (Veerle Baetens) i młodszym bratem Dave'em (Jeroen Perceval – także współautor scenariusza) dokonują napadu. Coś poszło nie tak i Kenny trafił na kilka lat do więzienia, lojalnie milcząc o udziale współsprawców.