Każdego roku półtora miliona turystów ogląda je w Mediolanie w kościele Santa Marie delle Grazie, gdzie zajmuje jedną ze ścian byłego kościelnego refektarza. Po pokonaniu kilku komór powietrznych można je podziwiać zaledwie kwadrans – takie wymagania są niezbędne, by „Ostatnia wieczerza" mogła przetrwać dla przyszłych pokoleń. Dziś – jak mówią fachowcy – pozostał już z niej tylko tylko duch i cień obrazu. Gdy fresk powstał, prezentował wspaniałe połączenia koloru i światła, a postaci wydawały się rzeczywiste...
Dzieło zostało zamówione ponad 500 lat temu przez Ludwika Sforza, księcia Mediolanu i mecenasa sztuki. Obraz o długości 880 i szerokości 460 centymetrów pokrywa całą ścianę refektarza. Postaci są większe niż rzeczywiste.
– Obraz skupia się na chwili, gdy Jezus mówi: jeden z was mnie wyda i wskazuje Judasza – mówi Martin Kemp, w dokumencie o „Ostatniej wieczerzy". – Ale to nie jest zatrzymany kadr, pojawiają się tutaj najróżniejsze „zmarszczki" czasu – minionych i przyszłych wydarzeń.
Pierwszy monumentalny fresk przedstawiający ostatnią wieczerzę powstał we Florencji ponad sto lat wcześniej. Leonardo połączył to, co święte z tym, co świeckie. W odróżnieniu od tradycyjnych przedstawień ostatniej uczty, na jego malowidle apostołowie stoją, gestykulują, ich twarze są ożywione, a Chrystus samotny i bezbronny. Judasz jest z nimi po jednej stronie stołu, a nie jak zazwyczaj – po drugiej. Bogactwo pomieszczonej, starannie przemyślanej symboliki stanowi fascynującą syntezę Nowego Testamentu.
Leonardo postanowił stworzyć obraz olejny na ścianie, a nie jak dotychczas było to praktykowane w przypadku fresków - malować na mokrym tynku. W efekcie malował na gładkiej suchej powierzchni i był to technicznie na tyle zły pomysł, że już 20 lat powstaniu „Ostatnia uczta" zaczęła niszczeć.