„Moje córki krowy", reż. Kinga Dębska
Kino Świat
Poruszający film o przewartościowywaniu życia. Marta jest gwiazdą telenoweli. Kobietą sukcesu. Ale przychodzi moment, w którym musi zmierzyć się z tragedią. Odchodzą jej rodzice. Matka leży w szpitalu w śpiączce po wylewie. Ojciec, który choć despotyczny, zawsze był dla niej opoką, ma złośliwego glejaka mózgu.
Trudne chwile Marta będzie przeżywać razem ze swoją siostrą. „Moje córki krowy" to film przede wszystkim o nich. Marta ma sławę, luz finansowy, dorastającą córkę. Ale nie ułożyła sobie życia prywatnego. Funkcjonuje jak w kieracie, z przemęczenia jest na skraju depresji.
Młodsza, Kaśka, pracuje jako nauczycielka, ma bezrobotnego męża, dorastającego syna. Trochę dziecinna i naiwna, z różnymi kompleksami, zawsze w cieniu siostry, przygnieciona codziennością. „Któraś z nas jest adoptowana" — rzuca leżącej w śpiączce matce Marta. Bo są tak różne. Nawet ubierają się inaczej: Marta biega w sportowych butach, Kasia na wysokich obcasach. A przecież gdzieś na końcu i tak są podobnie obolałe i niespełnione. Tragedia zbliży je do siebie.