Barbara Hollender z Karlowych Warów
W Karlowych Warach po czerwonym dywanie chodzą Willem Dafoe, Jean Reno, Jamie Dornan. Bilety do kin są wyprzedane, młodzież koczuje pod salami, gdzie pokazywane są nowe obrazy Almodovara, Jarmuscha, Maren Ade, Gianfranco Rosiego. Te, które stały się hitami festiwali w Cannes, Wenecji, Berlinie.
Krytyków przyciągają przede wszystkim sekcje, w których można obejrzeć filmy z Europy Środkowej i Wschodniej, rzadko pokazywane gdzie indziej. A ja spośród kilkuset tytułów wyławiam kilka polskich. To pewnie przypadek, ale układają się one tutaj w przejmującą całość. Są krzykiem pokolenia. Najmłodszego, nieobciążonego pamięcią o tym, co było, żyjącego dniem dzisiejszym. Te filmy zrealizowane przez trzydziestokilkulatków tworzą obraz nowego świata.
Szansa na lepsze życie
Bohaterkami „Fal" Grzegorza Zaricznego są dwie dziewczyny z zwykłych rodzin. Chcą zostać fryzjerkami, to dla nich szansa na lepsze życie. Należą do tej grupy, która nie załapała się na wielkie przemiany, nie poczuła wiatru w żagle, nie rozwinęła biznesów, nie wsiadła do autobusów jadących do Londynu. Z mozołem budują swój świat.
– Opowiadam o zwyczajnych ludziach, bo sam jestem zwyczajnym chłopakiem ze zwyczajnej rodziny – mówi „Rzeczpospolitej" Grzegorz Zariczny, który za krótki film „Gwizdek" dostał nagrodę w Sundance – na najważniejszym festiwalu kina niezależnego. – Pochodzę z podkrakowskiej wsi, pójście do szkoły średniej w Nowej Hucie było dla mnie gigantycznym skokiem. Długo miałem poczucie, że jestem gorszy od kolegów wychowanych w mieście. Teraz trochę się zbudowałem, ale pamiętam tamto uczucie. I chcę opowiadać o ludziach odrzuconych, którym świat nie sprzyja.