„Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu”, reż. Roya Anderssona
Wyd. Aurora
To trzecia, po „Pieśniach z drugiego piętra” i „Do ciebie, człowieku” część trylogii o kondycji człowieka. Anderssona zainspirował podobno obraz Breugla „Myśliwi na śniegu”, na którym ptaki z góry obserwują świat, jakby zastanawiały się kim są ludzie, uwijający się poniżej. W „Gołębiu...” odbija się wszystko, co najważniejsze: człowiek, społeczeństwo, współczesny zachodni świat z jego kompleksami, obsesjami i historią. Przez ekran przewijają się zwykłe, a jednocześnie niezwykłe typy. Spajają kolejne sceny filmu dwaj smutni obwoźni sprzedawcy handlujący gadżetami „mogącymi każdego rozbawić” A na ekranie trwa parada zwykłych-niezwykłych bohaterów. Właścicielka pubu śpiewająca piosenkę na melodię „Glory, Glory Alleluja” i rozdająca piwo za pocałunek. Gruba trenerka flamenco nieszczęśliwie zakochana w uczniu. Fryzjer tracący jedynego klienta po wyznaniu, że przedtem golił włosy żołnierzom. Oficer, któremu nic w życiu nie wychodzi. To tylko niektórzy z nich. Za oknem baru XVII-wieczna armia Karola XII idzie na Moskwę i wraca kompletnie zdziesiątkowana i rozbita. Brytyjscy żołnierze pastwią się w koloniach nad czarnoskórymi tubylcami.
I wszyscy odbierają telefony, rzucając w słuchawkę: „Cieszę się, że ci dobrze idzie”. Sarkastyczny, pełen autoironii skandynawski humor miesza się tu z przenikliwym spojrzeniem na kondycję szwedzkiego społeczeństwa. Ten surrealistyczny film zmusza do refleksji, nie pozostawia obojętnym. Drażni i przeraża. A jednocześnie nie odpycha. Bo przecież ów tytułowy gołąb obserwuje ze swojej gałęzi dziwny, ludzki gatunek ze smutną empatią i wyrozumiałością.