Wszelkiego rodzaju antynikotynowe lobbies – od poważnych organizacji medycznych po fanatyczne, obywatelskie czy rodzicielskie grupy nacisku – jednoczą ostatnio siły pod szyldem Smoke-Free Cinema, by raz na zawsze wykorzenić palenie na ekranie. Ostatnio wzięły one na celownik kinowy superprzebój „Avatar” Jamesa Camerona za to, że w jednej ze scen poirytowana Sigourney Weaver rozgląda się za swoim papierosem. Oberwało się też filmom „Nostalgia anioła” Petera Jacksona z kopcącą jak komin Susan Sarandon oraz animacji „Fantastyczny Pan Lis” Wesa Andersona i komiksowi
„X-Men geneza: Wolverine”. Wygląda na to, że wielki biznesowy układ między Hollywoodem a producentami papierosów, komfortowo funkcjonujący od lat 20. zeszłego stulecia, ma się ku definitywnemu końcowi.
Z punktu widzenia producentów filmowych zagrożenie jest poważne, bo gra toczy się o miliony widzów poniżej 17. roku życia. W 2007 roku 32 prokuratorów stanowych zwróciło się do stowarzyszenia Motion Picture Association of America (MPAA), odpowiedzialnego za przyznawanie filmom kategorii określających dolną granicę wieku publiczności kinowej, by obrazom zawierającym sceny palenia tytoniu nadawać bardziej restrykcyjną kategorię „R” (młody człowiek poniżej 17. roku życia na takie filmy nie zostanie wpuszczony bez towarzystwa osoby dorosłej). Chyba że jednocześnie pokazane zostaną zgubne skutki nałogu (jak choćby w komedii „Romance & Cigarettes” Johna Turturro) albo sceny z paleniem będą miały solidne uzasadnienie historyczne. Trudno przecież wyobrazić sobie dramat wojenny z czasów bitwy o Anglię z Churchillem bez cygara w ustach albo Sherlocka Holmesa bez fajki. Jeszcze dalej w swej bezkompromisowości idą lekarze zrzeszeni w British Medical Association. „Gwiazdy filmowe, które palą na ekranie – czytamy w ich apelu – powinny być przez cenzorów traktowane w taki sam sposób, jakby uczestniczyły w scenach ekstremalnego seksu lub przemocy”.