Chyba nie ma sławniejszej pary przestępców w historii Ameryki i kultury popularnej. Wszystko za sprawą filmu Arthura Penna z 1967 roku, który wystylizował gangsterski duet na romantycznych bohaterów pokolenia dzieci kwiatów. W filmowej opowieści Bonnie i Clyde spontanicznie buntują się przeciw autorytarnej władzy. A zbrodnie przez nich popełnione są niczym wobec bestialstwa stróżów prawa polujących na parę kochanków.
Naprawdę Clyde Barrow i Bonnie Parker nie mieli w sobie nic z buntowników. Byli próżnymi mordercami, dla których zabijanie i rabunki stanowiły formę zabawy. Robili sobie nawet zdjęcia, pozując z pistoletami maszynowymi i grubymi cygarami. Oboje pragnęli sławy porównywalnej z popularnością, jaką cieszył się w czasach Wielkiego Kryzysu lat 30. John Dillinger - wróg publiczny Ameryki numer jeden. Tyle że zarówno „koledzy po fachu”, jak i prasa nazywali parę pogardliwie rzezimieszkami okradającymi podrzędne stacje benzynowe.
[srodtytul]Nowe kino, nowa moralność[/srodtytul]
Film Penna nie był pierwszym, który życie Bonnie i Clyde’a zamieniał w atrakcyjną legendę. Dlaczego więc efekt okazał się piorunujący? Clyde’a zagrał przystojny Warren Beatty, a w Bonnie wcieliła się emanująca seksapilem Faye Dunaway. Po premierze zostali gwiazdami, bo młoda publiczność odnalazła w kreowanych przez nich postaciach gangsterów własnych idoli: wolnych, pełnych wdzięku i niepokornych. Przede wszystkim jednak „Bonnie i Clyde” radykalnie zerwali z rygorystycznym kodeksem producenckim Williama Haysa obowiązującym w Hollywood od połowy lat 30. Zgodnie z jego zasadami w filmach nie mogły się pojawiać treści godzące w powszechnie obowiązujące normy moralne i obyczajowe. Nie wolno było gloryfikować gangsterów, a sympatia widzów nie powinna być po stronie występku.
Ale w czasach rewolucji obyczajowej i seksualnego wyzwolenia purytańskie normy straciły rację bytu. „Zabrania się zabraniać” – głosiło jedno z haseł epoki. Zmieniła się moralność, a z wraz z nią kino.