O sąsiadach, którzy nagle zniknęli

„Po-lin” Jolanty Dylewskiej od piątku w kinach. To jeden z najważniejszych filmów, jakie widziałam w ostatnich latach. Wzruszający zapis świata, którego już nie ma

Publikacja: 05.11.2008 00:33

Tykocin 2007 r.

Tykocin 2007 r.

Foto: Fundacja Film Polski

„Po-lin” znaczy „tu zamieszkamy”. Podobno słowa te wypowiedzieli w XIII wieku Żydzi, gdy przed zarazą i pogromem uciekli do naszego kraju z Niemiec. Odtąd „Po-lin” to w języku hebrajskim nazwa Polski.

[srodtytul]Odnalezione taśmy[/srodtytul]

Jolanta Dylewska, operator, autorka zdjęć do filmów Mariusza Grzegorzka i Przemysława Wojcieszka, znalazła w USA niezwykłe materiały archiwalne. Filmiki kręcone przez amerykańskich Żydów, którzy w latach 30. odwiedzali w Polsce swoje rodziny. Dylewska ruszyła ich śladem, trafiła do 19 miast i miejscowości. Była w łódzkich Bałutach, Kałuszynie, Sejnach, Tykocinie, Kolbuszowej... Znalazła ludzi, którzy zachowali w pamięci tamten czas i sąsiadów w czarnych chałatach.

Zwykle widzimy suche liczby: przed 1939 rokiem w Polsce żyło 3,5 mln Żydów – 10 proc. populacji kraju. U Dylewskiej historia ma twarz kobiet, mężczyzn, dzieci. „Po-lin” jest fascynującym dokumentem, bo pokazuje ludzi o konkretnych imionach i nazwiskach. Ich zwyczaje i nadzieje. Ich życie.

Na czarno-białych taśmach odżywa świat, jaki dziś znamy najwyżej z „Austerii” Kawalerowicza. Miasteczka ze schludnymi rynkami, synagogi wznoszące się tuż obok kościołów. Rachela sprzedaje na rynku ryby, Kalman Ginsberg prowadzi biuro pisania podań, Lejzor Moszko stawia domy, Szmul Chaim, pobożny chasyd, leczy Żydów i chrześcijan, Jankiel robi skrzynie malowane w kwiaty.

[srodtytul]Historia z ludzką twarzą [/srodtytul]

Rytm życia w żydowskich miasteczkach wyznacza cotygodniowy targ. W każdy wtorek chudy Lejbuś rozstawia stragan z czapkami, reb Bunem zachwala dorodną marchew, Jona przymierza klientom lśniące buty pachnące dziegciem, czarna Debora sprzedaje kolorowe chusty. U kulawego Mendla biją się o tłuste śledzie, Mosze Barber goli mężczyzn wprost na rynku. A między nimi chodzi Sura z koszem gorących bajgłów.

Na filmach zarejestrowane są żydowskie święta. W piątek rano kobiety zagniatają ciasto na chałki i obierają jarzyny na cymes. W Zarębach Kościelnych blady Lejb stuka w okna zakrzywioną laseczką. – Szabes! – krzyczy. Gwar cichnie, rynek pustoszeje, nad uliczkami unosi się tylko zapach gotowanej ryby. Na zdjęciach robionych w szabes kobiety wyglądają pięknie, odświętnie. Poprawiają fryzury, uśmiechają się. Trzymają za ręce córki ze wstążkami we włosach.

[wyimek]Kiedyś byli częścią Polski. Tu żyli, kochali, cierpieli, umierali. Po-lin była ich ojczyzną[/wyimek]

Albo Jom Kippur. Żydówki myją okna, wietrzą mieszkania i szafy. Podłogi szorują piaskiem, pieką macę. Potem ludzie ustawiają się wzdłuż ulic. Mężczyźni po jednej stronie, kobiety po drugiej. Rabin błogosławi ich, a oni proszą Najwyższego, by wybaczył im słabości i zapisał ich do księgi życia na nowy, dobry rok.

Często pojawiają się na taśmach dzieci. Chłopcy z chederu uczą się „Pieśni nad pieśniami”. Ciemnowłose dziewczynki bawią się wesoło. I głos lektora: „Mordechaj Anielewicz, Mejlach Perelman, Lutek Rotblat, Dawidek Hofberg, Frania Beatus, Mira Chuchre. Jeszcze dziesięć lat mają przed sobą”. Bo to już początek lat 30. Za niespełna dekadę naziści zamkną ich w gettach, wywiozą do obozów koncentracyjnych.

[srodtytul]Dwa narody [/srodtytul]

Jednak film Dylewskiej nie jest jedynie zapisem świata, który odszedł. W książce Grossa tytuł „Sąsiedzi” niósł niechęć i gorycz. „Po-lin” też jest filmem o sąsiadach, ale pełnym serdeczności i zrozumienia. To opowieść o symbiozie dwóch narodów. Polacy, starzy ludzie, może ostatni, którzy pamiętają tamten czas, wspominają. Ktoś mówi: „Akuszerka Żydówka przyjmowała mnie na świat”, ktoś inny: „Historię wykładał pan Tau. To był wspaniały historyk. Uczył nas miłości do ojczyzny”. Ktoś opowiada, jak żydowski kupiec dał mu blachę na dach na kredyt. „Na szabes robili tarte ziemniaki z oliwą. Nikt tego nie umiał tak przyrządzić jak Żydówki” – mówi starsza pani. Przyjaźniła się z żydowską koleżanką, która zapraszała ją do siebie na Jom Kippur.

Historie z filmu Dylewskiej są bardzo zwyczajne. To wyławiane z pamięci okruchy wspomnień o sąsiadach, którzy nagle zniknęli.

– Wszystko przemija strasznie. Bezpowrotnie, bezpowrotnie już... – mówi stary człowiek. Takie słowa w innej sytuacji byłyby banalne. W jego ustach brzmią jak skarga do Boga. I jeśli ktoś szermuje hasłami o polskim antysemityzmie, powinien koniecznie obejrzeć ten film.

„Po-lin” to opowieść o ludziach, którzy byli kiedyś częścią Polski. Tu żyli, kochali, cierpieli, umierali. Po-lin była ich ojczyzną.

– Świat jest bez nich inny – mówi stara kobieta. – Często mi się śnią. Wszystko jest tu niezwykłe. Zachowane na taśmach obrazy, pieczołowicie odtworzone odgłosy, nastrojowa muzyka Michała Lorenca. Ten mądry, pełen tęsknoty i tolerancji film powinien wejść do szkolnego kanonu.

„Po-lin” znaczy „tu zamieszkamy”. Podobno słowa te wypowiedzieli w XIII wieku Żydzi, gdy przed zarazą i pogromem uciekli do naszego kraju z Niemiec. Odtąd „Po-lin” to w języku hebrajskim nazwa Polski.

[srodtytul]Odnalezione taśmy[/srodtytul]

Pozostało 95% artykułu
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu
Film
Europejskie Nagrody Filmowe: „Emilia Perez” bierze wszystko
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
Harry Potter: The Exhibition – wystawa dla miłośników kultowej serii filmów