„Po-lin” znaczy „tu zamieszkamy”. Podobno słowa te wypowiedzieli w XIII wieku Żydzi, gdy przed zarazą i pogromem uciekli do naszego kraju z Niemiec. Odtąd „Po-lin” to w języku hebrajskim nazwa Polski.
[srodtytul]Odnalezione taśmy[/srodtytul]
Jolanta Dylewska, operator, autorka zdjęć do filmów Mariusza Grzegorzka i Przemysława Wojcieszka, znalazła w USA niezwykłe materiały archiwalne. Filmiki kręcone przez amerykańskich Żydów, którzy w latach 30. odwiedzali w Polsce swoje rodziny. Dylewska ruszyła ich śladem, trafiła do 19 miast i miejscowości. Była w łódzkich Bałutach, Kałuszynie, Sejnach, Tykocinie, Kolbuszowej... Znalazła ludzi, którzy zachowali w pamięci tamten czas i sąsiadów w czarnych chałatach.
Zwykle widzimy suche liczby: przed 1939 rokiem w Polsce żyło 3,5 mln Żydów – 10 proc. populacji kraju. U Dylewskiej historia ma twarz kobiet, mężczyzn, dzieci. „Po-lin” jest fascynującym dokumentem, bo pokazuje ludzi o konkretnych imionach i nazwiskach. Ich zwyczaje i nadzieje. Ich życie.
Na czarno-białych taśmach odżywa świat, jaki dziś znamy najwyżej z „Austerii” Kawalerowicza. Miasteczka ze schludnymi rynkami, synagogi wznoszące się tuż obok kościołów. Rachela sprzedaje na rynku ryby, Kalman Ginsberg prowadzi biuro pisania podań, Lejzor Moszko stawia domy, Szmul Chaim, pobożny chasyd, leczy Żydów i chrześcijan, Jankiel robi skrzynie malowane w kwiaty.