Zmarł Kazimierz Kutz. Przypominamy tekst archiwalny z 2009 roku.
– Zapamiętałem go z trybuny podczas zebrań w Filmówce – wspomina Jerzy Gruza. – Była duża, on mały. Ale serce miał wielkie i odwagę mówienia, co myśli. Rzeczowo, jak na Ślązaka przystało. Ratował mnie i bronił, kiedy jako przewodniczącego komitetu higieny szkolnej ciągle chciano mnie wyrzucać za brudne toalety. A nie znaliśmy się jeszcze wtedy.
– Przed realizacją „Krzyża Walecznych” (1958) – wspomina Józef Hen – przyjechał do mnie do Obór Tadeusz Konwicki z bladym, szczupłym chłopaczkiem i powiedział: „To jest Kazimierz Kutz, twój reżyser”. Był grzecznym chłopcem, niepewnym Kutza w sobie. Miał, podobnie jak ja, niepatetyczną wizję świata, historii i bohaterstwa. Lubił się popisywać swoją plebejskością. Zaskakiwało mnie jego zainteresowanie polityką.
– „Nikt nie woła” Kutza (1960) było przypieczętowaniem dorobku szkoły polskiej, otwarciem nowej epoki, odlotem w kosmos – mówi Barbara Krafftówna o filmie, z którego cenzura wycięła scenę miłosną na „Trybunie Ludu”. – A potem przyszedł „Upał” (1964). Starsi Panowie nigdy nie chcieli przenieść kabaretu do teatru, ale zgodzili się, żeby Kazio zrobił komedię z ich udziałem. Była dowodem na jego poetycką wrażliwość, którą w inny sposób potwierdził w cyklu śląskim.
Śląski matecznik
Olgierd Łukaszewicz, który grał w „Soli ziemi czarnej” (1969) i „Perle w koronie” (1971), podkreśla, że Kazimierz Kutz zawsze czuł się trybunem śląskim. Stworzył zespół filmowy Silesia, szefował regionalnej telewizji. Był internowany.