W 1924 roku brytyjski dramaturg Noel Coward napisał "Wojnę domową". Jego sztuka była satyrą wymierzoną w posiadaczy ziemskich, którzy mentalnie tkwili w wiktoriańskiej epoce – wspominając czasy dawnej świetności, nie chcieli się przystosować do zachodzących wokół zmian.
Trzy lata później po tekst Cowarda sięgnął Alfred Hitchcock, ale nie przeniósł go wiernie na duży ekran. W ujęciu sir Alfreda "Wojna domowa" była melodramatem z dreszczykiem o uczuciu między dobrze urodzonym, młodym Anglikiem a skrywającą skandal z przeszłości Amerykanką.
Najnowszej ekranizacji sztuki Cowarda podjął się Australijczyk Stephan Elliot, reżyser znakomitej "Priscilli, królowej pustyni" (1994), którego karierę przerwał kilka lat temu niebezpieczny wypadek narciarski. "Wojną domową" efektownie wraca do kina.
Lata 20. Amerykanka Larita (Jessica Biel) jest kobietą na wskroś nowoczesną. Ubiera się jak gwiazda filmowa, rywalizuje z mężczyznami w wyścigach automobilów, uwodzicielsko tańczy. Nic więc dziwnego, że zakochuje się w niej młodziutki Anglik John Whittaker (Ben Barnes). Szybko biorą ślub i jadą do rodzinnej posiadłości Johna, gdzie świeżo upieczony żonkoś chce zaprezentować wybrankę ojcu (Colin Firth), matce (Kristin Scott Thomas) i dwóm siostrom.
Spotkanie Larity z Whittakerami jest więcej niż chłodne. Siostrzyczki Johna są zszokowane światowym stylem bycia Amerykanki. Matka traktuje ją z góry, jak barbarzyńcę, który najechał ich dom. Tylko Whittaker senior jest Laricie życzliwy, choć jak na znudzonego dżentelmena przystało, zachowuje dystans.