Do sklepów trafiła dokumentalna trylogia „Oblicza Indii” z serii Planet Doc Review. Autorzy filmów rejestrują szczególny moment w dziejach subkontynentu - gwałtowną kolizję tradycji religijnych z agresywnym kapitalizmem. Wrażenie robią nie tylko oczywiste paradoksy: sąsiedztwo zacofania i nowoczesności. Uderzają drastyczne podziały wśród Hindusów, współistnienie światów, które nigdy się nie spotykają.
Jak bohaterowie „Hair India” - przypowieści o dobrodusznych biedakach i cynicznych biznesmenach. Oglądamy trzy równoległe historie: rodzina ze slumsów udaje się na pielgrzymkę do świątyni, by ofiarować bogom swoje włosy i wybłagać poprawę losu. Zamożna szefowa indyjskiej edycji kolorowego magazynu „Hello” idzie do luksusowego salonu, by przyprawić sobie długie loki.
Jedynym, co łączy te dwie rzeczywistości, jest globalizacja. Pewien włoski biznesmen dogadał się z hinduskimi braminami: skupuje włosy bogobojnych, czyści, segreguje, po czym w zgrabnych puklach rozsyła po świecie. Część towaru trafia z powrotem do Indii - tych ekskluzywnych, bawiących się na pokazach mody w Bombaju. Religijna ofiara, pożarta przez finansową machinę, staje się atrakcją targowiska próżności.
O tym, jak globalizacja wyniszcza młodych Hindusów, opowiada Akcja „John i Jane”. 20-letni ludzie ślęczą przykuci do biurek w jednym z setek działających nad Gangesem centrów telemarketingu. Przeszkoleni w sferze amerykańskich akcentów, nawyków i wartości, bezustannie wydzwaniają za ocean: oferują tanie rozmowy telefoniczne, pomagają znaleźć zgubiony bagaż, sprzedają pakiety medyczne albo foremki do ciast.
Nic innego nie umieją, wypalają się pracując po nocach, recytując ogłupiające marketingowe formułki. Niektórzy mają dość - gdy wychodzą z pracy, zamiast wystudiowanych zdań, rzucają nerwowo przekleństwa, palą skręty, gapią się bezmyślnie przed siebie. Ale dla wielu telemarketing to spełnienie marzeń o USA - tytułowa para „John i Jane”, czyli przeciętni Amerykanie, są ich idolami. Cały panteon hinduskich bóstw nie ma z nimi szans.