[b]Dzisiaj tych trzydziestek powstaje sporo, etiudy kręcą też studenci uczelni filmowych, już nie tylko łódzkiej i katowickiej, lecz również szkół prywatnych. Podczas ostatniego festiwalu koszalińskiego w konkursie krótkich form znalazło się 70 tytułów. Nie mamy nadprodukcji reżyserów?[/b]
Stacje telewizyjne i reklama mają ogromne potrzeby. A w kinie powinni zostawać tylko najzdolniejsi. Dzisiaj te trzydziestki pozwalają ich wyłowić. Twórca „Rewersu” Borys Lankosz czy debiutujący właśnie Bartek Konopka też zrobili wcześniej trzydziestki. Przygotowuje fabułę Agnieszka Smoczyńska.
[b]Lankosz, Konopka czy szykujący swój debiut Leszek Dawid przeszli też przez dokument. To dobra droga?[/b]
Myślę, że najciekawsze filmy robią ludzie, którzy potrafią patrzeć. Od rzeczywistości można się odbić, ale nie wolno jej fałszować. A lekcja dokumentu jest nieoceniona. Anglicy mają za sobą fantastyczną tradycję dokumentu i to się czuje w ich filmach. Gdy Ken Loach czy Mike Leigh opowiadają historie, to ja im wierzę. Kieślowski czy Piwowski też zaczynali od filmów dokumentalnych. Wadą polskiego kina często jest niewiarygodność – na poziomie bohatera, scenariusza, opisu świata. Młode pokolenie filmowców zaczyna to zmieniać.
[b]Umie też śmiało marzyć. Lankosz chce, żeby w jego następnym filmie zagrał John Turturro, autor „Zera” Paweł Borowski przyznaje, że chciałby kiedyś zrobić film w Ameryce.[/b]
Nowi twórcy wiedzą też, że warto mieć koproducenta z Zachodu. Jak Małgorzata Szumowska, która „33 sceny z życia” zrobiła z Niemcami, dzisiaj pracuje z Zentropą, a następny film realizuje we Francji. Taka już jest ta generacja. I dobrze.
[b]Mówimy ciągle o pokoleniu. Tymczasem oni sami zawsze podkreślają, że są środowiskiem zatomizowanym, że są inni i robią różne filmy.[/b]
To prawda, ale mają też wspólne rysy. Są wykształceni, otwarci na życie. Podróżują, nie kiszą się we własnym sosie, śledzą, co się dzieje w kinie światowym. To jest generacja głodna sztuki. Szukająca własnych dróg, a jednocześnie szanująca tradycję. Młodzi filmowcy mają swoich idoli – czasem Munka, czasem Kubricka... Bliska jest im refleksja nad stylem i językiem kina. Tych, którzy wchodzą ostatnio do kina, łączy też niechęć do seriali. Wiedzą, że jak w nie wejdą, to co najmniej dwa lata im znikną.
[b]Mówiąc o tych ostatnich debiutantach, powiedział pan wcześniej „ukształtowani”. Nie boi się pan tego słowa? W Polsce robi się pierwszy film późno. Lankosz ma 36 lat. Spielberg, robiąc „Szczęki”, miał 27. To inny moment życia, buntu, doświadczeń. A może to najmłodsze, nieobciążone dawnym myśleniem, pokolenie czymś by nas zaskoczyło?[/b]
Autorka „Galerianek” Katarzyna Rosłaniec ma 28 lat. Ale to prawda, że stanowi wśród debiutantów wyjątek. To najmłodsze pokolenie rzeczywiście jeszcze nie opowiedziało swojego świata w kinie. I jestem ich bardzo ciekawy. Ale Jan Komasa, który właśnie rozpoczyna w Kadrze zdjęcia do „Sali samobójców”, też ma dopiero 28 lat.
[b]Właśnie, Kadr. Objął pan ten osierocony po śmierci Jerzego Kawalerowicza szacowny zespół, w którym od 1995 roku nie został wyprodukowany żaden film. I od razu pierwszą produkcją – „Rewersem” – odniósł pan sukces. Ale w środowisku się mówi, że Kadr stanie się teraz studiem debiutów.[/b]
Trzy pierwsze projekty rzeczywiście są debiutanckie – każdy zupełnie inny. „Rewers” był najbliższy tradycji szkoły polskiej. Wspomniany film Komasy jest odmienny, bardzo współczesny, realizowany z użyciem technik komputerowych i animacji, z bohaterem, który ma 18 lat. Trzeci obraz to „Jesteś Bogiem” Leszka Dawida na podstawie scenariusza Macieja Pisuka – historia hiphopowej grupy Paktofonika. Potem zaczniemy – mam nadzieję – pracować nad drugim filmem Borysa Lankosza: „Fabryka Muchołapek”, również na podstawie scenariusza Andrzeja Barta. Ale mam też nadzieję, że uda mi się namówić do współpracy takich autorów, jak Andrzej Barański, Piotr Szulkin, Marek Koterski i może jeszcze innych reżyserów. Zdaję sobie sprawę, że robienie debiutów nie jest misją Kadru. Zresztą myślę, że młodzi filmowcy nie są już osamotnieni. Wspiera ich Polski Instytut Sztuki Filmowej, otwierają przed nimi drzwi producenci, m.in. Piotr Dzięcioł czy Krzysztof Zanussi. To jest ich czas.
[b]Na ostatnim festiwalu w Gdyni młodzi zgarnęli wszystkie nagrody. Krytycy wraz z publicznością zakochali się w filmach Lankosza, Smarzowskiego, Żuławskiego. Część starszych twórców poczuła się wręcz odepchnięta i urażona.[/b]
Nie rozumiem takiej reakcji. Festiwal to konkurs. Jeśli uznany twórca zgłasza film do rywalizacji, to musi liczyć się z tym, że może przegrać z debiutantem. Ja zresztą myślę, że takie zestawienie może wszystkim wyjść na zdrowie. Dobre, wyraziste filmy młodych mogą się stać cennym doświadczeniem także dla doświadczonych twórców, wyostrzając ich samoocenę, zmuszając do autorefleksji. Może komuś przyjdzie do głowy myśl, że trzeba zmienić swoje kino, bo świat wokół się zmienia. Przegrana z młodym twórcą to nie porażka, tylko stymulacja, żeby znów stanąć za kamerą i nakręcić coś lepszego. To fantastyczne, gdy dojrzały artysta poczuje na plecach czyjś oddech.
[ramka][srodtytul]Jerzy Kapuściński[/srodtytul]
Guru młodych filmowców. Jako producent i przyjaciel wspiera ich od lat. Stworzył w TVP cykl „Pokolenie 2000” i razem z Wojciechem Marczewskim wymyślił program krótkich fabuł „30 minut”. Dzisiaj szefuje Studiu Filmowemu Kadr, gdzie powstał zwycięzca tegorocznego festiwalu w Gdyni, debiut Borysa Lankosza „Rewers”.[/ramka]