To kino mogło wybuchnąć wcześniej

Z Jerzym Kapuścińskim, szefem Studia Filmowego Kadr, rozmawia Barbara Hollender

Aktualizacja: 16.11.2009 08:25 Publikacja: 14.11.2009 14:01

Kadr z filmu „Moje miasto” w reż. Marka Lechkiego

Kadr z filmu „Moje miasto” w reż. Marka Lechkiego

Foto: PAT

[b]Rz: Czego szuka pan w projektach młodych twórców?[/b]

Możliwości odnowienia kina. Buntu estetycznego, obyczajowego, kontestacji filmowego języka. Ale również nowego sposobu opisywania rzeczywistości.

[b]W naszym kinie następuje wymiana pokoleniowa. Ale w drugiej połowie lat 90., gdy zaczynał pan w TVP działalność producencką, debiutów było bardzo mało. Zdarzały się lata, gdy jurorzy w Gdyni nie mieli kogo nagrodzić za pierwszy film. Czym było to spowodowane – trudnościami finansowymi czy oporem starszych reżyserów, którzy nie dopuszczali za kamerę konkurencji?[/b]

Jednym i drugim. Budżet kinematografii był niepewny i nieokreślony. Trochę pieniędzy przeznaczało na produkcję filmów państwo, trochę telewizje, ale w sumie była to krótka kołdra. A w kolejce do pieniędzy ustawiali się często twórcy zasłużeni i szacowni. Debiutanci rzadko się w niej przepychali.

[b]Szefowie zespołów powtarzali, że są otwarci na młodych, tylko nie ma dobrych scenariuszy.[/b]

W 1999 roku zrealizowaliśmy w TVP 2 „Patrzę na ciebie, Marysiu” Łukasza Barczyka, a zaraz potem stworzyliśmy cykl „Pokolenie 2000”. To był powiew świeżości. No i okazało się, że scenariusze są.

[b]Powstały wtedy „Moje pieczone kurczaki” Iwony Siekierzyńskiej, „Inferno” Macieja Pieprzycy, „Moje miasto” Marka Lechkiego, „Bellissima” Artura Urbańskiego. Wszystkie bardzo interesujące. Jak pan wyławiał talenty?[/b]

Pracowaliśmy zbiorowo: w naszym zespole było kilku reżyserów i producentów. Znaliśmy sporo młodych ludzi, którzy wcześniej zrobili coś w Studiu Teatralnym Dwójki, w dokumencie. Jeździłem do łódzkiej Filmówki, żeby oglądać studenckie etiudy. Czasem młodzi filmowcy zgłaszali się sami, czasem to my proponowaliśmy im współpracę, namawialiśmy do napisania scenariusza. Za kamerą stawali najlepsi. I chyba rzeczywiście ich filmy trzymały poziom. Miałem nadzieję, że ten cykl będzie trwał i się rozwijał.

[b]Upadł bardzo szybko.[/b]

W telewizji nastąpiły zmiany personalne, a nowi szefowie wycofali się z „Pokolenia 2000”. Pojawił się jeszcze projekt „Własnym głosem”, ale też szybko wygasł.

[b]W tamtym czasie upadały projekty nie tylko młodych. Z finansowania pięknego scenariusza Stanisława Różewicza „Dziewczyna z reklamy” TVP wycofała się tuż przed zdjęciami.[/b]

Nam spadł wówczas drugi film Łukasza Barczyka. I „Dom zły” Wojciecha Smarzowskiego – ten sam, który zrobił taką furorę na ostatnim festiwalu w Gdyni.

[b]Telewizja wtedy wkładała po kilkanaście milionów złotych w superprodukcje historyczne i ekranizacje szkolnych lektur. Te kolubryny przyciągnęły widzów do kin, ale rozwój artystycznej kinematografii powstrzymały?[/b]

Moim zdaniem tak. Zablokowały całą falę debiutów, opóźniły o kilka lat proces, jaki ostatnio mieliśmy okazję oglądać w Gdyni. To młode kino mogło wybuchnąć na początku wieku. Wielkie produkcje wydrenowały środki z telewizji publicznej i kinematografii. To wielka szkoda. Gdyby się tak nie stało, wie pani, gdzie bylibyśmy dzisiaj?

[b]Ale era superprodukcji się skończyła, a idea krótkich debiutów nie wróciła.[/b]

Nowe szefostwo postawiło na seriale i telenowele.

[b]Przyciągały przed telewizory więcej widzów, a pewnie były tańsze.[/b]

Tańsze nie były. Koszt wyprodukowania godzinnego filmu debiutanta jest taki sam, jak zrobienia dwóch odcinków serialu. Tyle że pojedynczy tytuł nie sprzedaje się reklamodawcy, za mało zarabia. A telewizja publiczna chciała zarabiać i godzinne filmy padły ofiarą tego procesu. Szkoda, bo były piękną wizytówką TVP.

[b]Żałuje ich pan?[/b]

Bardzo. Zwłaszcza że mieliśmy w tej dziedzinie dobre tradycje. Kiedyś dzięki formom telewizyjnym mogli funkcjonować tacy reżyserzy, jak Andrzej Barański, Janusz Morgenstern. Teraz to nie do pomyślenia. Teatr Telewizji dogorywa: Studio Teatralne Dwójki zostało zlikwidowane w jeden dzień, poniedziałkowych spektakli powstaje niewiele, ich miejsce zajęła tzw. Scena Faktu. A zniknięcie debiutów jest stratą niepowetowaną. Zarówno dla kinematografii, jak i dla telewizji. Godzinny film fabularny to świetna szkoła. Kieślowski, Falk, Marczewski, Holland, Bajon – wszyscy oni tak zaczynali. Telewizja spełniała rolę kulturotwórczą, wprowadzała do kinematografii już doświadczonego młodego twórcę. „Pokolenie 2000” też miało szansę się stać taką kuźnią talentów. Więc jak mogę nie żałować?

[b]Większość pana podopiecznych z „Pokolenia 2000” gdzieś zaginęła. Regularnie pojawia się w kinie tylko Łukasz Barczyk. Iwona Siekierzyńska pracuje przy telenowelach, Marek Lechki filmem „Erratum” debiutuje dopiero teraz, Maciej Pieprzyca zrobił kinowe „Drzazgi” w ubiegłym roku, Urbański wyjechał do Stanów i po powrocie reżyseruje w teatrze, ale za kamerą stanął tylko w serialu „Na dobre i na złe”. Stracone pokolenie?[/b]

To za mocno powiedziane. Choć na pewno ich losy potoczyłyby się zupełnie inaczej, gdyby mogli regularnie kręcić. Nawet Łukasz Barczyk byłby w innym miejscu, gdyby udało nam się zrealizować po „Patrzę na ciebie, Marysiu” jego następny projekt „Dobry człowiek w prosektorium”. To był interesujący scenariusz: wychodził od sytuacji realistycznej, by wkroczyć w rejony surrealizmu. Mieliśmy dopięty budżet, rozpisany terminarz zdjęć. Ten film nigdy nie powstał, bo zmieniła się polityka programowa telewizji. Potem Łukasz poszedł w innym kierunku, został przy kameralnych obrazach psychologicznych. Zrobił „Przemiany”.

[b]A ci, którzy pracują w serialach? Z czegoś trzeba żyć, ale chyba szkoda ich talentów. Zwłaszcza że po latach pracy w telenowelach trudno chyba wrócić do kinematografii.[/b]

Czasami boję się tych powrotów. Telewizyjny tasiemiec to inny styl pracy. Codziennie stajesz za kamerą, pracujesz jak na etacie, inscenizujesz sytuacje z cudzego tekstu. Czasem mi szkoda świetnie startujących reżyserów zaszywających się w telewizyjnych serialach. Chciałbym obejrzeć filmy Urbańskiego, Siekierzyńskiej. Maciej Dejczer czy Filip Zylber też kiedyś ciekawie debiutowali... Myślę, że oni tęsknią za fabułą. Podejmują próby wyjścia z tego plastikowego świata, ale one rzeczywiście nie są łatwe. Może trzeba przejść jakąś kwarantannę, skupić się.

[b]W 2005 roku starał się pan wrócić do swoich idei w TVP Kultura i znowu się nie udało. Właściwie dlaczego?[/b]

Z ówczesnym dyrektorem TVP Kultura Jackiem Wekslerem naszkicowaliśmy projekt telewizji otwartej, który miał wchłonąć twórców wszystkich pokoleń. Mistrzów, młodych, ale także tych wspaniałych twórców, którzy kiedyś przełamywali schematy, robili fantastyczne rzeczy, a dzisiaj milczą. Chcieliśmy, żeby ten kanał był miejscem rodzenia się twórczych idei, które promieniowałoby zarówno na telewizję, jak na kino. Ale komercjalizacja i upolitycznienie telewizji publicznej, które nastąpiły w ostatnich latach, skutecznie wycinają takie próby. Twórcza symbioza między TVP i kinem staje się niemożliwa. Nie ma wspólnej strategii rozwoju kultury. Zglajszachtowana telewizja ma jeden cel: konkurować serialami i show z komercyjnymi stacjami. Ta polityka kładzie się cieniem także na antenach w rodzaju TVP Kultury.

[b]Zaczął pan szukać innych miejsc, w których chciał pan produkować kino młodych. Miał pan zostać szefem reaktywowanego Studia im. Munka, pamiętam, że szykował pan debiut Marka Lechkiego.[/b]

To miał być pierwszy film „Munka”, staliśmy w blokach startowych, chcieliśmy zdążyć na tegoroczną Gdynię.

[b]Dziennikarze pisali o pana konflikcie z władzami Stowarzyszenia Filmowców Polskich.[/b]

Powiedzmy tak: mieliśmy z Jackiem Bromskim inne wizje funkcjonowania studia. Cieszę się, że Studio im. Munka jednak działa i że powstaje tam fabularny debiut Bartka Konopki.

[b]Kilka lat temu wymyślił pan też razem z Wojciechem Marczewskim program „30 minut”, stwarzający młodym twórcom szansę realizowania półgodzinnych filmów, produkowanych przez różnych producentów.[/b]

Podczas któregoś z festiwali krakowskich w konkursie krótkich fabuł był tylko jeden obraz z Polski. Pomyśleliśmy z Wojtkiem, że trzeba tę sytuację zmienić, tak narodziła się koncepcja trzydziestek. Dwa lata później „Aria Diva” Agnieszki Smoczyńskiej wygrała festiwal w Krakowie. Projekt okazał się trafiony.

[b]Dzisiaj tych trzydziestek powstaje sporo, etiudy kręcą też studenci uczelni filmowych, już nie tylko łódzkiej i katowickiej, lecz również szkół prywatnych. Podczas ostatniego festiwalu koszalińskiego w konkursie krótkich form znalazło się 70 tytułów. Nie mamy nadprodukcji reżyserów?[/b]

Stacje telewizyjne i reklama mają ogromne potrzeby. A w kinie powinni zostawać tylko najzdolniejsi. Dzisiaj te trzydziestki pozwalają ich wyłowić. Twórca „Rewersu” Borys Lankosz czy debiutujący właśnie Bartek Konopka też zrobili wcześniej trzydziestki. Przygotowuje fabułę Agnieszka Smoczyńska.

[b]Lankosz, Konopka czy szykujący swój debiut Leszek Dawid przeszli też przez dokument. To dobra droga?[/b]

Myślę, że najciekawsze filmy robią ludzie, którzy potrafią patrzeć. Od rzeczywistości można się odbić, ale nie wolno jej fałszować. A lekcja dokumentu jest nieoceniona. Anglicy mają za sobą fantastyczną tradycję dokumentu i to się czuje w ich filmach. Gdy Ken Loach czy Mike Leigh opowiadają historie, to ja im wierzę. Kieślowski czy Piwowski też zaczynali od filmów dokumentalnych. Wadą polskiego kina często jest niewiarygodność – na poziomie bohatera, scenariusza, opisu świata. Młode pokolenie filmowców zaczyna to zmieniać.

[b]Umie też śmiało marzyć. Lankosz chce, żeby w jego następnym filmie zagrał John Turturro, autor „Zera” Paweł Borowski przyznaje, że chciałby kiedyś zrobić film w Ameryce.[/b]

Nowi twórcy wiedzą też, że warto mieć koproducenta z Zachodu. Jak Małgorzata Szumowska, która „33 sceny z życia” zrobiła z Niemcami, dzisiaj pracuje z Zentropą, a następny film realizuje we Francji. Taka już jest ta generacja. I dobrze.

[b]Mówimy ciągle o pokoleniu. Tymczasem oni sami zawsze podkreślają, że są środowiskiem zatomizowanym, że są inni i robią różne filmy.[/b]

To prawda, ale mają też wspólne rysy. Są wykształceni, otwarci na życie. Podróżują, nie kiszą się we własnym sosie, śledzą, co się dzieje w kinie światowym. To jest generacja głodna sztuki. Szukająca własnych dróg, a jednocześnie szanująca tradycję. Młodzi filmowcy mają swoich idoli – czasem Munka, czasem Kubricka... Bliska jest im refleksja nad stylem i językiem kina. Tych, którzy wchodzą ostatnio do kina, łączy też niechęć do seriali. Wiedzą, że jak w nie wejdą, to co najmniej dwa lata im znikną.

[b]Mówiąc o tych ostatnich debiutantach, powiedział pan wcześniej „ukształtowani”. Nie boi się pan tego słowa? W Polsce robi się pierwszy film późno. Lankosz ma 36 lat. Spielberg, robiąc „Szczęki”, miał 27. To inny moment życia, buntu, doświadczeń. A może to najmłodsze, nieobciążone dawnym myśleniem, pokolenie czymś by nas zaskoczyło?[/b]

Autorka „Galerianek” Katarzyna Rosłaniec ma 28 lat. Ale to prawda, że stanowi wśród debiutantów wyjątek. To najmłodsze pokolenie rzeczywiście jeszcze nie opowiedziało swojego świata w kinie. I jestem ich bardzo ciekawy. Ale Jan Komasa, który właśnie rozpoczyna w Kadrze zdjęcia do „Sali samobójców”, też ma dopiero 28 lat.

[b]Właśnie, Kadr. Objął pan ten osierocony po śmierci Jerzego Kawalerowicza szacowny zespół, w którym od 1995 roku nie został wyprodukowany żaden film. I od razu pierwszą produkcją – „Rewersem” – odniósł pan sukces. Ale w środowisku się mówi, że Kadr stanie się teraz studiem debiutów.[/b]

Trzy pierwsze projekty rzeczywiście są debiutanckie – każdy zupełnie inny. „Rewers” był najbliższy tradycji szkoły polskiej. Wspomniany film Komasy jest odmienny, bardzo współczesny, realizowany z użyciem technik komputerowych i animacji, z bohaterem, który ma 18 lat. Trzeci obraz to „Jesteś Bogiem” Leszka Dawida na podstawie scenariusza Macieja Pisuka – historia hiphopowej grupy Paktofonika. Potem zaczniemy – mam nadzieję – pracować nad drugim filmem Borysa Lankosza: „Fabryka Muchołapek”, również na podstawie scenariusza Andrzeja Barta. Ale mam też nadzieję, że uda mi się namówić do współpracy takich autorów, jak Andrzej Barański, Piotr Szulkin, Marek Koterski i może jeszcze innych reżyserów. Zdaję sobie sprawę, że robienie debiutów nie jest misją Kadru. Zresztą myślę, że młodzi filmowcy nie są już osamotnieni. Wspiera ich Polski Instytut Sztuki Filmowej, otwierają przed nimi drzwi producenci, m.in. Piotr Dzięcioł czy Krzysztof Zanussi. To jest ich czas.

[b]Na ostatnim festiwalu w Gdyni młodzi zgarnęli wszystkie nagrody. Krytycy wraz z publicznością zakochali się w filmach Lankosza, Smarzowskiego, Żuławskiego. Część starszych twórców poczuła się wręcz odepchnięta i urażona.[/b]

Nie rozumiem takiej reakcji. Festiwal to konkurs. Jeśli uznany twórca zgłasza film do rywalizacji, to musi liczyć się z tym, że może przegrać z debiutantem. Ja zresztą myślę, że takie zestawienie może wszystkim wyjść na zdrowie. Dobre, wyraziste filmy młodych mogą się stać cennym doświadczeniem także dla doświadczonych twórców, wyostrzając ich samoocenę, zmuszając do autorefleksji. Może komuś przyjdzie do głowy myśl, że trzeba zmienić swoje kino, bo świat wokół się zmienia. Przegrana z młodym twórcą to nie porażka, tylko stymulacja, żeby znów stanąć za kamerą i nakręcić coś lepszego. To fantastyczne, gdy dojrzały artysta poczuje na plecach czyjś oddech.

[ramka][srodtytul]Jerzy Kapuściński[/srodtytul]

Guru młodych filmowców. Jako producent i przyjaciel wspiera ich od lat. Stworzył w TVP cykl „Pokolenie 2000” i razem z Wojciechem Marczewskim wymyślił program krótkich fabuł „30 minut”. Dzisiaj szefuje Studiu Filmowemu Kadr, gdzie powstał zwycięzca tegorocznego festiwalu w Gdyni, debiut Borysa Lankosza „Rewers”.[/ramka]

[b]Rz: Czego szuka pan w projektach młodych twórców?[/b]

Możliwości odnowienia kina. Buntu estetycznego, obyczajowego, kontestacji filmowego języka. Ale również nowego sposobu opisywania rzeczywistości.

Pozostało jeszcze 99% artykułu
Film
Poznańska Malta z Tildą Swinton i „Za miłość!"
Film
Nieoficjalnie: Kamila Dorbach rekomendowana na dyrektorkę PISF
Film
Historia o odwadze wygrywa IV edycję Konkursu „Wyobraź Sobie”
Film
Kożuchowska: ona ma siłę, kreacja trafiona w dziesiątkę.
Materiał Promocyjny
Bank Pekao nagrodzony w konkursie The Drum Awards for Marketing EMEA za działania w Fortnite
Film
Ministerstwo Kultury nie chce Agnieszki Holland w jury konkursu na szefa PISF