Wybitny amerykański biolog, profesor Martin Harris, przyjeżdża z żoną na konferencję naukową do Berlina. W hotelu okazuje się, że zostawił na lotnisku walizkę z osobistymi rzeczami i paszportem. Powrót na Tempelhof kończy się wypadkiem. Samochód spada z mostu do rzeki, profesor cztery dni jest w śpiączce. Kiedy się budzi, nikt nie potwierdza jego tożsamości. Na stronie internetowej, przy nazwisku "Harris" widnieje zdjęcie innego mężczyzny. Żona mówi: "Nie znam tego pana".
Zobacz galerię fotosów z filmu
Wielka intryga koncernów biochemicznych? Koszmarny sen? Choroba psychiczna? Ocalony z wypadku Harris odszukuje dziewczynę, emigrantkę z Bośni, która kierowała taksówką i uratowała mu życie, wyciągając z tonącego auta. Razem będą próbowali ustalić jego tożsamość.
Jaume Collet-Serra – autor m.in. nakręconego w Hiszpanii "Sierocińca" – to specjalista od thrillerów. "Tożsamość" też wyreżyserował bardzo sprawnie. Akcja toczy się wartko, widz co chwila jest zaskakiwany, a pikanterii dodaje fakt, że profesor prosi o pomoc byłego, zasłużonego agenta Stasi, któremu twarzy udziela Bruno Ganz. Liam Neeson jako facet odarty z własnego życia jest dość przekonujący, na grającą taksówkarkę Diane Kruger zawsze miło popatrzeć.
W czasie oglądania "Tożsamości" widz nieustannie ma wrażenie "déja vu". Amerykanin przyjeżdża na sympozjum do europejskiego miasta – jak we "Franticu" Polańskiego. W tamtym filmie ktoś podmienił podróżnemu walizkę. Tu bagaż zostaje na lotnisku. Koncerny idące po trupach do zysków? Przez ekrany przewinęła się cała seria takich opowieści.