Kariera skandalu

Kino może się obejść bez celuloidu. Ale bez afery? Nigdy!

Publikacja: 03.02.2013 08:33

Po tym, jak Nastassja Kinski wyznała, że była molestowana przez słynnego ojca-aktora, przy jego gwie

Po tym, jak Nastassja Kinski wyznała, że była molestowana przez słynnego ojca-aktora, przy jego gwieździe pojawiła się niemowlęca lalka, a na niej pozostawiono zdjęcie z napisem: „Dziękuję, Klaus – to nie boli”. Oczywiście – wręcz przeciwnie...

Foto: AFP

Tekst z tygodnika "Uważam Rze"

Nastassja Kinski była łaskawa świeżo ogłosić, że jej ojciec, słynny Klaus, intensywnie ją w dzieciństwie molestował. A Jodie Foster równolegle upubliczniła swoje lesbijskie skłonności. „Internet się zagotował, fora się zatrzęsły". Patrzcie państwo! Jakbyśmy nie wiedzieli, jak bardzo kino jest cyniczne. A ono – gdy może zarobić na skandalu parę dolarów – to te dolary już na pewno zarobi.

Anatomia miłości

Z Jodie Foster był skandal – przypominam uprzejmie – ale 40 lat temu. Liczyła sobie wówczas lat 13 i zagrała w filmie „Taksówkarz" nastoletnią prostytutkę. I wtedy wybuchła awantura – pierwsza. Media zatrzęsły się z oburzenia: jak można pokazywać nieletnią, która sprzedaje się na ulicy! Zwłaszcza że dziecko było wypomadowane jak lampucera i włosy miało przepalone tanią lokówką. Uspokoiło się nieco, gdy mała Jodie dostała nominację do Oscara. Ale prawdziwy skandal wybuchł pięć lat po premierze filmu. Prezydent Ronald Reagan wychodził właśnie ze świtą z waszyngtońskiego hotelu, gdy niejaki John Hinckley podbiegł, wyjął spluwę i przestrzelił prezydentowi płuco, o krzywdzeniu personelu nie wspominając. I ten desperat przed sądem zaczął opowiadać, że zamiar zamachu powziął po obejrzeniu piętnasty raz z rzędu „Taksówkarza". Bo tam Robert De Niro też prześladował pewnego polityka, aby zaimponować ukochanej. A jego – zamachowca – ukochaną była, ni mniej ni więcej, tylko ta lolitka Jodie Foster. Napisał do niej setki listów (zostawiał na wycieraczce), w tym taki: „Muszę zrobić coś, byś wiedziała bez najmniejszej wątpliwości, że czynię to tylko dla Ciebie". Co zrobić? Dał mu przykład inny wariat, Mark Chapman, który parę ulic dalej zastrzelił właśnie Johna Lennona. Więc ten Hinckley zasadził się na Reagana i wyraźnie o tym w listach do Jodie napisał. A ta – nic. Nie odezwała się ani do niego, ani nie zaalarmowała prezydenta. A prezydent, kiedy już było po wszystkim, powiedział: „Opatrzność w przedziwny sposób związała moje życie z Jodie Foster i z Janem Pawłem II". W tej kolejności. Może to były początki alzheimera? A sama Jodie i jej orientacja? Już kiedy grała sceny miłosne w duecie z Richardem Gere'em, kąśliwa krytyka pisała, że kiedy ocierała się o tego przystojniaka, zamykała oczy i śniła o Cindy Crawford.

Z Nastassją Kinski też numer bolesny, ale można się było spodziewać. Tatulek nigdy nie krył swojej gargantuicznej chuci. Kartkuję jego autobiografię „Ja chcę miłości" (1992) i trafiam na spis, z kim to wybitny aktor miewał przygodne pożycie: „Ekspedientki. Kelnerki. Pokojówki. Mężatki. Matki. Murzynki z Haiti, Mozambiku, Jamajki. Francuzki. Amerykańskie turystki. Studentki z Rosji, Chin, Japonii, Szwecji, Chile, Indii i Kuby. Gołe czarne...". Tu przerywam, bo artysta wchodzi w anatomię. Jednak molestowanie własnego dziecka to jest coś, co daleko wykracza poza... i tu już – żadnej taryfy ulgowej, panie Polański. Inna sprawa, że sama Nastassja też zakonnicą nie była: prasa wyliczała jej, że z Polańskim, Wendersem, Formanem, Depardieu. Że na krótko ustabilizowała się z egipskim milionerem. Urodziła mu wprawdzie dwoje dzieci, ale rzuciła go dla Quincy Jonesa. Czy ta parada ma koniec?

Klausa należy potępić, ale on nas, krytyków, też nie głaskał. „Zaślinione impotenty, które rozdziawiają zgniłe mordy" – pisał. Może nawet coś w tym jest... Jak tak patrzę na kolegów... Reżyser Werner Herzog (dzięki któremu aktor zaistniał) to według niego „śmierdzący skąpiec", resztę nazewnictwa odpuszczam. Kiedy spytałem przed laty samego Herzoga o Kinskiego, ten nie powiedział ani słowa, machnął tylko ręką. A teraz co? Zdejmą tablicę pamiątkową z kamienicy w Zoppot, gdzie Kinski się urodził?

Ekscesy ciągnione

Ale czy my to świeżynki? Skandal, bo pierwszy raz poszliśmy do kina? Skąd! Weźmy to, co było już za naszego życia. Ot, „Ostatnie tango w Paryżu" (1972), gdzie Maria Schneider pokazała, co tam miała. Jak publika w Nowym Jorku zobaczyła, na jakie wygibasy puszcza się z nią 120-kilowy Marlon Brando, gremialnie wstawała i klaskała. Na to jedna z byłych żon zaczęła jazgotać, że to ściema, bo Marlon w łóżku rusza się – i to jak ma dobrą noc – w najlepszym razie z wdziękiem gilotyny. Czyli cały ten rzekomy seks to efekty specjalne. We Włoszech nie wnikano – filmu formalnie zakazano jak zwykłego pornosa. We Francji zaś – ekscytacja. Zwłaszcza od momentu, gdy Maria Schneider po swoich występach poszła się leczyć do kliniki psychiatrycznej. Tak się kotłować z Marlonem, żeby od tego zwariować – to jest coś! Jak u nas w ramach socjalistycznej odnowy telewizja pokazała dziełko w połowie lat 80., zrozumieliśmy od razu: Polska jaruzelska już długo nie potrwa.

A pamiętacie awanturę wokół „Kaliguli" (1979)? Historia osławionego rzymskiego zboczeńca podana na ekranie przez Malcolma McDowella, przy wspomaganiu Johna Gielguda, Helen Mirren i jeszcze kilku znakomitości. Ale widz gapił się nie na nich, lecz na tłumy golasów, barłożących się w trakcie gromadnych orgii („prawda czasu, prawda ekranu, prawda..."). Panienki wypożyczono ze stajni żurnala dla panów „Penthouse", ze szczególnym uwzględnieniem niejakiej Marjorie Lee Thoreson, dziewczyny roku 1975. Ta najpierw odsłoniła bombonierę, a potem wytoczyła producentom proces, bo ten występ miał jakoby zniszczyć jej karierę aktorską. Rzeczywiście, panienka kariery nie zrobiła, ale – zarobiła. Sąd Najwyższy nakazał wypłacić jej odszkodowanie na sumę 4,06 mln dol. A było z czego, bo film zarabiał mimo perypetii. W Stanach już po godzinie premierowej projekcji do sal kinowych wkraczali przedstawiciele organizacji Morality in Media z pozwem przeciw dystrybutorom, wydanym, żeby było śmieszniej, „na podstawie prawa morskiego", jako że film był sprowadzony przez Atlantyk. Procesy się toczyły, ludzie oglądali, a twórcy nie byli zawzięci. Jak film miał trafić do kin Georgii – czyli na purytańskie Południe – to reżyser własnymi rękami wyciął to i tamto. W Japonii było jeszcze inaczej: owszem, film puszczono, ale zastosowano aż 450 tzw. przymgleń. A u nas to był przebój seansów wideo około roku 1984. I nic nie było wycięte, nic przymglone. Chociaż nie. Jakość taśmy, startej do imentu, była taka, że więcej się domyślaliśmy, niż widzieliśmy.

A co powiedzieć o wyliniałym erotomanie Pedro Almodóvarze? Teraz kręci nudne psychodramy, ale kiedy w Hiszpanii walił się reżim generała Franco, młody Pedro nakładał pończochy, wzuwał buty na wysokich obcasach, oblepiał się cekinami i dalejże szaleć po nocnych klubach Madrytu. Co naszalał, to nagrywał na amatorskiej taśmie dla kółeczka podobnych sobie freaków. Ale koło roku 1979 mu się znudziło i dał – wprawdzie na taśmie 16 mm – pełny film fabularny z życia lekko przechodzonych hipisów: „Pepi. Luci, Bom i masa innych dziewcząt", co to na balkonie uprawiają zioło, a w pomieszczeniach sanitarnych miłość lesbijską. I to w takich kombinacjach, że Madryt na ten widok się zagotował. Prasa doradzała lincz na reżyserze, ale ulicami ciągnęły manifestacje poparcia dla dzieła, które miało być twarzą „wyzwolonej Hiszpanii". Kiniarze odmówili projekcji w obawie, że ich spalą, więc Pedro wynajął za własne pieniądze niewielką salkę kinową i puszczał tam swoje „wyzwolenie" na okrągło. Ścisk był taki, że w końcu kiniarze skapitulowali i puścili to u siebie. A Almodóvar? Kręcił dalej o seksualnych dewiantach, z tym że teraz mu za to wpada a to nagroda w San Sebastian, a to Palma w Cannes.

Jak najwięcej gołej d...

A my? Od macochy? Dam wam przykład z przedwojnia. Jest gwiazdor, nazywa się Eugeniusz Bodo (ten, co bębnił w klawisze „Umówiłem się z nią na dziewiątą"). I jest Tahitanka imieniem Peri (dość ciemna karnacja), która już zagrała u Wilhelma Murnaua, już jej w Hollywood dają lekcje angielskiego, a ona zjawia się z recitalem w mroźnej Polsce (afisz: „Wystąpi w tańcach i pieśniach polinezyjskich"). I taką ją ujrzał Bodo. Podsunął ją dziennikarzom, a ona: „Jeden żurnalista spytał, czy jestem ludożercą! Powiedziałam, że owszem, lubię ludzkie mięso, ale tylko białe i z sokiem cytrynowym". Obwożono ją – od Krynicy do Zakopanego – a wszędzie pokazywała to, co umiała najlepiej: taniec brzucha. Kuracjusze szaleli. „Lubi namiętnie lalki, pajacyki, perfumy i dobry koniak, który widać potrzebny jej jest dla podtrzymywania słabnącej przy takim trybie życia energii" – mówiła koleżanka z estrady Helena Rapacka. Z czasem jednak perfum było coraz mniej, a koniaku coraz więcej. I to mimo że Bodo zainstalował Peri w swoim apartamencie przy Marszałkowskiej (mamusia się boczyła), że ją prowadził na pięterko do Ziemiańskiej (czytajcie „Kwiaty polskie" Tuwima!). „Peri siedzi i błyska białymi ząbkami" – pisały bulwarówki. Uczy się też wymawiać „chrząszcz brzmi w trzcinie". Zagra w superprodukcji „Czarna perła" – sztuczne palmy stawiają już w Warszawie na Trębackiej, ale też na Helu. Na planie: kochankowie mają wejść do tajemnej groty (kamera! akcja!), a tu z „groty" wychodzi niekumaty robotnik z wiadrem, który się zaplątał. Film się jednak kręci, a Peri uczy się refrenu: „Dla ciebie chcę być białą/Bielutką tak jak ty". Śpiewa po dancingach, ale coraz gorszych. Na zdjęciach w Kazimierzu do użytku jest dopiero późnym popołudniem, bo nocami szlaja się po knajpach dorożkarskich, od czego następnego dnia ma czerwone spojówki. Bodo to mierzi, bo on nie pije i bardzo dba o karierę. Jeszcze nie przeczuwa, że za skromnych parę lat zastrzeli go przypadkowy patrol NKWD na lwowskiej ulicy (a może zamarznie gdzieś na Syberii – wersje się wykluczają). A Peri? Czuje się zbędna i – wytrzeźwiawszy – wyjeżdża do Amsterdamu. Może tam czeka kolejny Bodo?

To się odbiło czkawką, gdy Władysław Ślesicki kręcił „W pustyni i w puszczy" (1973). Potrzebował naturszczyka do roli Kalego i w tym celu wybrał się do Chartumu. Tam na ulicy zobaczył zespół folklorystyczny z zapadłej prowincji, a w nim niezwykle gibkiego chłopaka imieniem Emos Bango. Ten! On i rodzice się zgodzili, choć nie bardzo kumali, co to film. Reżyserstwo bierze więc Emosa do samolotu i dostarcza do Warszawy. Tu się okazuje, że chodzić w sudańskim stroju ludowym po Marszałkowskiej ciut nie bardzo, wiec trzeba mu kupić europejskie ubranie. Kupuje się. Emos przejrzał się w lustrze, spodobało mu się i od razu – do fotografa, żeby miał co pokazać, jak wróci do domu. Więc on ma plik zdjęć pod jedną pachą, a pod drugą tę jednak walizkę z ciuchami z Sudanu. I tu mu się we łbie przewraca. Każe dzwonić do Europejskiego po portiera – żeby portier mu tę walizkę zaniósł przez cały Nowy Świat do hotelu. I idą – na przedzie czarnoskóry Emos w europejskich ciuchach, a za nim zasapany portier (biały!) z tą walizką. Ale skończyły się zdjęcia, skończyły się postsynchrony i trzeba wracać do Sudanu. Jak to? To już? Emos nie przyjmuje do wiadomości. On chce tu zostać (Bolanda! Bolanda!). Filmowcy go za fraki, do taksówki, na lotnisko. On się zapiera, a oni wciskają go na siłę do samolotu. Odleciał. Uważam, że to najsmutniejsza scena w polskim filmie.

A tak więcej z PRL-u? Cienko tu ze skandalami, ale przytoczmy. Jak powieść „Pałuba" (1903) pisał Karol Irzykowski, to miała ona być prekursorska wobec samego Jamesa Joyce'a (taka awangardowa). Ale władz kinematograficznych w roku 1983 nie to interesowało, tylko żeby raczej pokazać gołą babę na koniu. Taki „szał", co odwróci uwagę od niewielkich, przejściowych itd. I stało się! Film „Widziadło" (1983) – przez kinomanów zwany „dziwadłem". Na koniu wystąpiła Dorota Kwiatkowska w całej rozciągłości. Asystował jej Roman Wilhelmi, ale ten raczej schyłkowy. I to się ciągnęło. Rzeczona Kwiatkowska udzieliła się raz jeszcze w filmie „Thais" (1984) o ogromnie zagmatwanej akcji, w którym jednak chodziło o to, by pokazać jak najwięcej gołych d... w jak najkrótszym czasie. Greckiego mędrca Eukritosa grał Bronisław Pawlik, a pustelnika Jerzy Kryszak. Wyobrażacie to sobie?

Ale nie bądźmy detalistami. Niech będzie: jeszcze jeden skandalik – wesoły, choć jednocześnie ogromnie smutny. Mieliśmy takiego reżysera, na którego sznurkiem szły szkoły i garnizony LWP. Nazywał się Aleksander Ford. A jak nakręcił „Krzyżaków", to mu władza ludowa zorganizowała widownię na 10 mln, na początek. Z czasem było ich 33 mln – i to zanim pokazali film w TV. To prawie tyle, ile wszystkich obywateli ówczesnej PRL. Spróbujcie tego dzisiaj. Rzeczony Ford (nomen omen) – na zdjęcia do „Krzyżaków" dojeżdżał jednak mercem. I tu mu już nie pasowało, bo bruździł mu w karierze taki jeden młodziak, nazwiskiem Wajda. Tego szczyla ludzie woleli niż jego. Przeżył to ciężko, zwłaszcza że władza pieniędzy na nowe projekty nie dawała, zresztą on tych projektów nie miał. W dodatku jakoś tak koło 1968 r. okazało się, że Ford jest Żydem. Wiadomo – szlaban. Wyjechał do Danii, potem do USA, ale tam nikt nie oglądał „Krzyżaków". Rodzina nie chciała go widzieć. Więc Floryda, motel, ostatnie dolary, pewien wieczór, 3 kwietnia i nieodwołalna decyzja. Daje ostatnią stówę pokojówce i wygłasza tekst swojego życia: „Odchodzę, więc proszę po mnie posprzątać". Kroniki nie podają, czy pokojówka następnego ranka czuła się bardziej jak Danusia czy raczej jak Jagienka. Nawiasem: kto się troszczy w takiej chwili, czy po nim posprzątają? A on – tak. Skandalista, ale zachował klasę. Mało takich.

Tekst z tygodnika "Uważam Rze"

Nastassja Kinski była łaskawa świeżo ogłosić, że jej ojciec, słynny Klaus, intensywnie ją w dzieciństwie molestował. A Jodie Foster równolegle upubliczniła swoje lesbijskie skłonności. „Internet się zagotował, fora się zatrzęsły". Patrzcie państwo! Jakbyśmy nie wiedzieli, jak bardzo kino jest cyniczne. A ono – gdy może zarobić na skandalu parę dolarów – to te dolary już na pewno zarobi.

Pozostało 97% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu