– Nigdy nie należałam do tego świata – twierdzi Mia Hansen-Love. – Obserwowałam go jednak z bardzo bliska. Mój starszy brat był didżejem. „Eden" to jego historia.
Scenariusz filmu napisali razem. Sven Hansen-Love zaczynał muzyczną karierę w czasach, gdy sukcesy zaczął odnosić nurt french touch.
„Eden" to historia chłopaków grających, jak mówią, „nowojorski garage w paryskim sosie", czyli „coś między euforią a melancholią". Uczta dla tych, którzy lubią muzykę klubową. W filmie, nad którym pieczę muzyczną sprawował duet z Daft Punk, poza ich własnymi kawałkami znalazły się utwory Jaydee, Frankie Knuckles, The Orb, Rosie Gaynes, Jabberwocky.
Jest tu również opowieść o wchodzeniu w życie, wyborach, jakich się dokonuje, i ich konsekwencjach i obrachunku, który trzeba zrobić z sobą samym po latach. O bezwzględności show-biznesu, straconych szansach. Ale też o wierności swoim marzeniom.
Mia Hansen-Love śledzi losy swoich bohaterów przez prawie ćwierć wieku. Paul zamienia życie w nieustającą imprezę. Muzyka, koncerty, narkotyki, dziewczyny. Miłości, które kończą się równie szybko, jak zaczynają. Ale przecież on podąża za swoimi marzeniami.
– Nie chciałam pokazywać tego świata tak, jak zwykle się to robi: alkohol, narkotyki, didżeje wyrywający łatwe panienki. Szukałam w nim prawdziwych namiętności i prawdziwych dramatów – mówi reżyserka.
Wieczny bunt
Na ekranie tworzy portret młodego pokolenia lat 90. Ludzi, którzy się buntowali przeciwko poukładaniu rodziców i zapłacili za to wysoką cenę. Także dlatego, że przez lata się niemal nie zmienili. A świat idzie do przodu, w muzyce też pojawiają się nowe trendy i mody. Paul został więc w tyle. Wypadł z obiegu, zagłuszając rozczarowanie coraz większymi dawkami kokainy.