Eden od piątku w kinach. Życie niczym ciągła impreza

Francuzka Mia Hansen-Love interesująco opowiada o zagubieniu generacji lat 90. „Eden" od piątku na ekranach.

Aktualizacja: 27.05.2015 21:56 Publikacja: 27.05.2015 21:00

Foto: M2 Films

– Nigdy nie należałam do tego świata – twierdzi Mia Hansen-Love. – Obserwowałam go jednak z bardzo bliska. Mój starszy brat był didżejem. „Eden" to jego historia.

Scenariusz filmu napisali razem. Sven Hansen-Love zaczynał muzyczną karierę w czasach, gdy sukcesy zaczął odnosić nurt french touch.

„Eden" to historia chłopaków grających, jak mówią, „nowojorski garage w paryskim sosie", czyli „coś między euforią a melancholią". Uczta dla tych, którzy lubią muzykę klubową. W filmie, nad którym pieczę muzyczną sprawował duet z Daft Punk, poza ich własnymi kawałkami znalazły się utwory Jaydee, Frankie Knuckles, The Orb, Rosie Gaynes, Jabberwocky.

Jest tu również opowieść o wchodzeniu w życie, wyborach, jakich się dokonuje, i ich konsekwencjach i obrachunku, który trzeba zrobić z sobą samym po latach. O bezwzględności show-biznesu, straconych szansach. Ale też o wierności swoim marzeniom.

Mia Hansen-Love śledzi losy swoich bohaterów przez prawie ćwierć wieku. Paul zamienia życie w nieustającą imprezę. Muzyka, koncerty, narkotyki, dziewczyny. Miłości, które kończą się równie szybko, jak zaczynają. Ale przecież on podąża za swoimi marzeniami.

– Nie chciałam pokazywać tego świata tak, jak zwykle się to robi: alkohol, narkotyki, didżeje wyrywający łatwe panienki. Szukałam w nim prawdziwych namiętności i prawdziwych dramatów – mówi reżyserka.

Wieczny bunt

Na ekranie tworzy portret młodego pokolenia lat 90. Ludzi, którzy się buntowali przeciwko poukładaniu rodziców i zapłacili za to wysoką cenę. Także dlatego, że przez lata się niemal nie zmienili. A świat idzie do przodu, w muzyce też pojawiają się nowe trendy i mody. Paul został więc w tyle. Wypadł z obiegu, zagłuszając rozczarowanie coraz większymi dawkami kokainy.

– Sven, jak Paul, przeimprezował pół życia – mówi reżyserka. – I przed czterdziestką obudził się nagle jako facet, który niczego nie osiągnął i niczego się nie dorobił. Jednak ludzie, którzy zwyciężają, mnie nie ciekawią. Czasem słyszę pytanie, dlaczego pokazuję bohatera słabego, z trudem podejmującego decyzje, niepotrafiącego osiągnąć swoich celów. A ja w nim widzę człowieczeństwo, poezję. Zrobiłam film o życiu, a życie bywa smutne.

Czy dzisiejsza generacja dwudziestolatków jest inna niż tamta sprzed ćwierć wieku? – pytam Mię.

– Nie wiem – odpowiada. – Czasem myślę, że młodość zawsze jest taka sama. A jednocześnie młodzi ludzie są dzisiaj zupełnie inni niż pokolenie mojego brata. Aktorzy, którzy zagrali w filmie, są o 20 lat młodsi do mojego brata. Jak on kochają muzykę. Grają, śpiewają, nagrywają piosenki. Ale mają inny stosunek do świata. Znacznie mocniej stoją na ziemi. Chcą mieć dziewczyny, kiedyś rodziny, chcą być sławni i bogaci. Sven nigdy nie mówił o mieszkaniach, samochodach, oni mówią o tym bez przerwy. Sven dużo zarabiał, a nigdy nie miał pieniędzy, bo natychmiast je wydawał. Dzisiaj młodzi się bawią, ale są znacznie bardziej odpowiedzialni, myślą o przyszłości, odkładają na nią, niechętnie ryzykują.

Obietnica na przyszłość

Urodzona w 1981 roku Mia Hansen-Love jest gdzieś między tymi dwiema generacjami. Na jej sposób myślenia wpłynął też mąż, starszy o 26 lat znany francuski reżyser Olivier Assayas. Spotkali się, gdy Mia jako siedemnastolatka zagrała w jego filmie „Późny sierpień, wczesny wrzesień".

– To on mnie uczył kina – przyznaje reżyserka. – Dużo rozmawialiśmy, patrzyłam, jak pracuje na planie.

Widać te lekcje były niezłe, gdyż kariera Hansen-Love rozwija się świetnie. W 2008 roku jej debiutancka fabuła „Tout est pardonne" była nominowana do Cezara. Drugi film – „Ojciec moich dzieci" – trafił do canneńskiej sekcji „Certain Regard". Kolejny – „Goodbye First Love" – miał premierę na festiwalu w Locarno.

„Eden" jest pierwszym obrazem Mii Hansen-Love zrealizowanym w języku angielskim, częściowo w USA, ze świetną Gretą Gerwig w jednej z głównych ról.

– Uwielbiam robić zdjęcia poza Francją, poznawać całkiem inną kulturę, ale denerwował mnie amerykański reżim – przyznaje reżyserka. – Tam, jeśli chcesz zatrudnić profesjonalnych aktorów, wszystko narzucają ci związki zawodowe. Nawet styl pracy.

Mia zapewnia, że po tym doświadczeniu nie zrezygnowała z pracy za granicą, ale zdjęcia do następnego filmu „The Things to Come" zacznie wkrótce w Paryżu. Tym razem będzie to opowieść o starzejącej się kobiecie, wykładowcy filozofii, której życie nagle staje się puste. Umiera jej matka, mąż odchodzi do innej kobiety, dzieci się usamodzielniają. W roli głównej wystąpi Isabelle Huppert.

Film
„Fenicki układ” Wesa Andersona: Multimilioner walczy o przyszłość
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Film
Hermanis piętnuje źródło rosyjskiego faszyzmu u Dostojewskiego. Pisarz jako kibol
Film
Polskie dokumentalistki triumfują na Krakowskim Festiwalu Filmowym
Film
Nie żyje Loretta Swit, major "Gorące Wargi" z serialu "M*A*S*H"
Film
Cannes 2025: Złota Palma dla irańskiego dysydenta