Falsyfikaty niepotrzebnie trafiają do sądów

Rozmowa: Wiesław Ochman, kolekcjoner malarstwa

Publikacja: 16.04.2008 15:05

Falsyfikaty niepotrzebnie trafiają do sądów

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Niedawno zorganizował pan w Nowym Jorku i w Waszyngtonie aukcję polskiej sztuki współczesnej, 11 z kolei od 1986 roku.

Wiesław Ochman: Katalog dokumentuje 117 dzieł ofiarowanych przez blisko 100 artystów. Osiągnięte średnie ceny to 3 – 7 tysięcy dolarów. Doskonale sprzedała się rzeźba i grafika artystyczna. Nabywcami byli nie tylko Polacy, ale także np. Japończycy i Niemcy, którzy odwiedzili Ambasadę RP w Waszyngtonie i Konsulat Generalny RP w Nowym Jorku. Żeby zebrać ofertę, przejechałem po Polsce od pracowni do pracowni ok. 12 tys. kilometrów. Artyści obiecują, że nadeślą pracę, a potem nie mogą się zdecydować, którą wybrać. Kiedy odwiedzam pracownię, poznaję dorobek i pomagam dokonać wyboru.

Dochód, jak zawsze, przeznaczony zostanie na cele dobroczynne, m.in. na budowę domu muzyka seniora, na wzór domu dla aktorów weteranów w Skolimowie. Część pieniędzy zasili nagrody w Konkursie dla Młodych Śpiewaków im. Adama Didura i inne podobne cele.

Są w tej ofercie interesujące prace artystów nieznanych na krajowych aukcjach.

Są dzieła klasyków, jak np. Stanisław Baj, Bronisław Chromy, Juliusz Joniak, Franciszek Maśluszczak, Waldemar Świerzy, Gustaw Zemła – z konieczności wymienię tylko niektóre nazwiska. Jednak staram się także prezentować w USA malarzy, którzy moim zdaniem powinni zostać docenieni na polskim rynku. Krajowy rynek działa według pewnych schematów, jego oferta ogranicza się do pewnych nazwisk. Raz wylansowany malarz staje się dobrą marką, wtedy handel jego obrazami nie wymaga wysiłku. Wylansowanie nieznanego malarza wymaga od antykwariusza czasu, pieniędzy, a przede wszystkim wyobraźni.

Reklama
Reklama

Czy da się przewidzieć, który z młodych polskich artystów uznany zostanie za geniusza sztuki, a wtedy ceny jego prac poszybują w górę?

Rynkowy sukces malarza nie zależy od jego talentu i pracowitości, lecz od marszanda i marketingu. W tej chwili najczęściej sprzedają się nie dzieła sztuki, lecz produkt marketingowy. Dość często są to obrazy, w których oprócz sensacyjnie wysokiej ceny nie ma nic interesującego. Często odwiedzam galerie na świecie. Prawie wszędzie towar jest podobny do siebie, tak jak twarze kobiet z okładek magazynów mody. Dlatego warto odkrywać artystów, których dzieła mają indywidualny wyraz. Przemawiają własnym językiem klasycy współczesności, np. Andrzej Wróblewski, Tadeusz Brzozowski, Zdzisław Beksiński, Jerzy Duda-Gracz. Warto szukać ich młodych następców.

Na jakim etapie rozwoju znajduje się krajowy rynek sztuki?

Brakuje edukacji, jeśli chodzi o współczesną sztukę, zwłaszcza najnowszą. Potencjalni klienci nie są przygotowani do jej odbioru. Nawet w przypadku tak spektakularnego sukcesu rynkowego, jaki odniósł Wilhelm Sasnal. Jestem pewien, że odpowiednia edukacja wpłynie na zdecydowane zwiększenie popytu. Potencjalny miłośnik sztuki sam nie dotrze do młodych artystów. Wydaje mi się, że im dalej od Warszawy, tym bardziej interesujące młode malarstwo. Tam malarze nie gonią za medialnym powodzeniem, nie starają się na siłę upodobnić do tego, co aktualnie modne.

Jaka powinna być edukacja?

Skuteczna! Jeśli nawet wydane zostaną świetnie napisane książki, to brakuje odpowiedniej reklamy. Na przykład książki pani Haliny Stępień dotyczące polskich artystów wywodzących się ze szkoły monachijskiej to fascynująca lektura, do której stale powinno się wracać.W albumach w kółko krążą te same reprodukcje. Na temat sztuki powinny powstawać także czytadła, a nie tylko prace naukowe napisane nierzadko hermetycznym językiem. W szkołach nie ma edukacji muzycznej ani plastycznej. Dzieci nie wiedzą, co to pastel, co to akwarela, nie znają technik graficznych.

Reklama
Reklama

Kupiłem w USA za 100 dolarów piękną akwarelę Potrzebowskiego, bo antykwariusz nie znał artysty

Czymś innym jest edukacja dotycząca rynku sztuki. Szkoda, że domy aukcyjne nie wydają wspólnego pisma o dużej sile dotarcia. Dziś różne antykwariaty wydają własne czasopisma i przez to rozdrobnienie są one mniej zauważalne. Najlepiej by było, gdyby edukację w zakresie sztuk pięknych i rynku prowadziła telewizja.

Jako kolekcjoner i miłośnik sztuki styka się pan z falsyfikatami.

Ręce opadają mi w poczuciu bezradności... Często czytam tzw. ekspertyzy, jakie krążą po krajowym rynku. To ponad wszelką wątpliwość nie są ekspertyzy, tylko spisane na kolanie subiektywne wrażenia. Historycy sztuki wyrokują, jak to się mówi, na oko. Czytałem tzw. ekspertyzę stwierdzającą autentyczność obrazu Czesława Rzepińskiego, choć był to ewidentny falsyfikat. Ja tego obrazu nie kupiłem. Natomiast ktoś mniej świadomy kupi ten falsyfikat, bo został uszlachetniony pozytywną opinią przez znanego historyka sztuki. Dlaczego powstają takie opinie?Mamy z żoną kolekcję obrazów Rzepińskiego z różnych okresów jego twórczości, przyjaźniłem się z artystą, uczył mnie malarstwa, przegadaliśmy wiele godzin w jego pracowni. Nie mam wątpliwości, że pokazano mi falsyfikat, i potrafię to szczegółowo uzasadnić. Na Zachodzie krąży sporo fałszywych poloników.

W kraju spory o falsyfikaty niepotrzebnie trafiają do sądów. Takich wątpliwości i konfliktów będzie coraz więcej, bo rośnie krajowy rynek, a zwłaszcza wymagania klientów. Musi oficjalnie powstać instytucja, zespół licencjonowanych fachowców, którzy dysponują odpowiednią aparaturą, niezależnością materialną i niezależnością oceny. Mieliby oni ostateczny głos w wyjaśnianiu tego typu wątpliwości. Są przecież gotowe wzory wypracowane w Europie. Teraz takie sprawy ciągną się latami. Zupełnie niepotrzebnie. Znam wieloletnie kłopoty np. Witolda Zaraski, który zgłosił wątpliwości co do autentyczności kupionego obrazu. Jeśli nawet takie osoby jak on, doskonale zorganizowane, które odniosły zawodowy sukces, nie mogą sobie poradzić z takimi problemami, to przeciętny obywatel w starciu z rynkiem antykwarycznym może być bez szans.

Międzynarodowy rynek od lat przeszukiwany jest przez polskich antykwariuszy. Czy możliwe są jeszcze odkrycia ciekawych poloników na świecie?

Reklama
Reklama

Oczywiście, warto szukać! Parę tygodni temu w USA zupełnie nieznany antykwariat wśród przysłowiowego mydła i powidła za 5 tys. dolarów wystawił na aukcji internetowej świetny obraz Olgi Boznańskiej. Dzieło wylicytowano do 100 tys. Ale antykwariusze i kolekcjonerzy równie dobrze mogli przeoczyć tę wyjątkową okazję.

Teraz kupiłem sobie w USA w Internecie za 100 dolarów piękną akwarelę Jerzego Potrzebowskiego, bo antykwa- riusz nie znał tego artysty.

Szczegóły pod adresem:

www.artpolevideo.netfirms.com/auction/nfpicturepro

Rz: Niedawno zorganizował pan w Nowym Jorku i w Waszyngtonie aukcję polskiej sztuki współczesnej, 11 z kolei od 1986 roku.

Wiesław Ochman: Katalog dokumentuje 117 dzieł ofiarowanych przez blisko 100 artystów. Osiągnięte średnie ceny to 3 – 7 tysięcy dolarów. Doskonale sprzedała się rzeźba i grafika artystyczna. Nabywcami byli nie tylko Polacy, ale także np. Japończycy i Niemcy, którzy odwiedzili Ambasadę RP w Waszyngtonie i Konsulat Generalny RP w Nowym Jorku. Żeby zebrać ofertę, przejechałem po Polsce od pracowni do pracowni ok. 12 tys. kilometrów. Artyści obiecują, że nadeślą pracę, a potem nie mogą się zdecydować, którą wybrać. Kiedy odwiedzam pracownię, poznaję dorobek i pomagam dokonać wyboru.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Reklama
Ekonomia
Polska już w 2026 r. będzie wydawać 5 proc. PKB na obronność
Ekonomia
Budżet nowej Wspólnoty
Ekonomia
Nowe czasy wymagają nowego podejścia
Ekonomia
Pacjenci w Polsce i Europie zyskali nowe wsparcie
Ekonomia
Sektor usług biznesowych pisze nową strategię wzrostu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama