Polskie firmy, które wysyłają swoje towary do krajów nadbałtyckich, Bułgarii czy Rumunii, mają powody do zadowolenia. Dynamika wynagrodzeń w tych krajach jest bardzo wysoka: ponad 20 proc. rocznie – wynika z analizy „Rz”. A to oznacza, że ich obywatele wydają więcej pieniędzy na konsumpcję.
– Jesteśmy bardzo zadowoleni ze sprzedaży na tych rynkach – mówi “Rz” Tomasz Modzelewski, dyrektor ds. marketingu i eksportu w Zelmerze. W sumie nasz eksport, wyrażony w złotych, do krajów Europy Środkowo-Wschodniej zwiększył się w I półroczu tego roku, w porównaniu z I półroczem 2007 r., aż o 19 proc. W tym samym czasie wartość sprzedaży do strefy euro wzrosła o niecałe 4 proc.
Gorzej, że wyższe płace oznaczają także wzrost kosztów pracy. Dla firm, które mają zakłady i przedstawicielstwa na terenie danego kraju, oznacza to pogorszenie się warunków prowadzenia działalności.
– W takiej sytuacji trzeba kłaść nacisk na zwiększenie efektywności pracy – mówi Maciej Meyer z grupy Sobieski. Grupa ma zakład produkcyjny na Litwie i winnice w Bułgarii. – Nam się to na szczęście udaje. Staramy się znaleźć oszczędności w innych miejscach. Wysoka dynamika wynagrodzeń nie stanowi więc problemu natury strategicznej – podkreśla Meyer.
– W Rumunii jest jak w Polsce w latach 90. Każdy, kto coś potrafi i zna język angielski, liczy na niebotyczne zarobki. Presja płacowa jest niezwykle silna – opowiada z kolei Tomasz Modzelewski. – Dobrych pracowników nie jest zbyt dużo, a konkurencja chętnie sięga po tych nielicznych. Musimy więc godzić się na wyższe pakiety płacowe.