Słodkie Goa w gorzkich Indiach

Na plaży pusto. Jedynymi moimi sąsiadami z prawej są dwie roznegliżowane rosyjskie matrony o rubensowskich kształtach. Z lewej – kilku spalonych na wiór wiecznych hipisów w haftowanych kamizelkach, z długimi włosami i nieodłącznymi motorami

Publikacja: 26.03.2009 19:42

Wśród młodych ludzi z Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych panuje moda na przyjazd do Goa, ćwicz

Wśród młodych ludzi z Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych panuje moda na przyjazd do Goa, ćwiczenie tu jogi i medytowanie

Foto: EAST NEWS

Red

Goa to dawniej mekka dzieci kwiatów i wszelkiej maści artystów. Dziś miejsce oblegane przez plażowiczów z całego świata. Kawałek zupełnie inny niż reszta kraju.

Kiedy pociąg, którym jadę z Bombaju, przekracza granicę stanu, wszystko się zmienia. Zamiast skleconych z byle czego bud – solidne, murowane domy. Zamiast wypalonej słońcem pomarańczowej ziemi – zieleń bananowców, oleandrów i pól ryżowych. W rzekach pod dostatkiem wody, na pastwiskach tłuste krowy, a ruch na drogach nagle staje się nieco mniej chaotyczny. Przy drogach kamienne krzyże chrześcijańskie i zadbane białe kościółki z obramowanymi na niebiesko oknami. Najmniejszy stan Indii w niczym nie przypomina innych regionów tego subkontynentu. Nic dziwnego. Jeszcze na początku lat 60. XX w. był portugalską kolonią.

Goa położone jest w środkowej części zachodniego wybrzeża Półwyspu Indyjskiego, nad Morzem Arabskim. Zajmuje 3701 km kw., czyli jedną osiemsetną Indii (ponad 3 mln km kw.). Jest regionem o najmniejszym analfabetyzmie i najwyższych dochodach – to wynik kilkusetletnich rządów Portugalczyków, którzy zakładali tu szkoły, tworzyli infrastrukturę, dbali o rozwój gospodarki. Goa utrzymuje się głównie z rolnictwa, rybołówstwa, turystyki i wydobycia rud żelaza. Ale turystów przyciągają tu kilometry piaszczystych plaż i słoneczna pogoda.

[srodtytul]Ajurweda i steki[/srodtytul]

Miejscowość Asvem nad oceanem reklamowana jest w przewodniku jako ostatni bastion spokoju, w którym znaleźć można atmosferę Goa lat 70. XX w., kiedy region najeżdżali hipisi z Europy i Stanów Zjednoczonych. Szczyt sezonu wypada tu w czasie Bożego Narodzenia i sylwestra. Tymczasem jest luty, a my nie możemy znaleźć noclegu. Jak się okazuje, większość stojących wzdłuż plaży drewnianych domków na palach jest zarezerwowana na wiele tygodni naprzód. Młodzi ludzie z Europy i USA zatrzymują się tu nawet na dwa, trzy miesiące, a czasami pół roku.

W końcu znajdujemy wolną chatę z bambusa przy samym brzegu. Jest też mała knajpka ze stolikami i fotelami ustawionymi wprost na piasku. Wszystko przygotowane z myślą o białych gościach: europejskie naczynia, europejskie dania (jest nawet owsianka i jajka sadzone, co w Indiach niespotykane) i pseudohinduskie lampiony, jakie znaleźć można w każdym europejskim India shopie, ale nigdy w domach Hindusów.

Jedynymi gośćmi lokalu są biali, ale nie są to zwykli turyści. Większość nosi powłóczyste szaty, na głowie ma dredy, a w spojrzeniu metafizyczne natchnienie. Rano ćwiczą na plaży jogę, w południe jeżdżą wzdłuż plaży na skuterach, a wieczorem rozprawiają o zaletach ajurwedy przy zimnym piwie. Uduchowieni i wolni, nierezygnujący jednak z jedzenia steków i szarlotki, które podają im, pobłażliwie się uśmiechając, usłużni Hindusi. W restauracyjce na piasku są też na szczęście dania kuchni indyjskiej. Zamawiam więc wegetariański pilaw z dużą ilością cynamonu i kardamonu oraz malai koftę – kulkę z tartych ziemniaków i orzeszków nerkowca w gęstym sosie pomidorowym. Jedzenie jest znakomite, choć pięć razy droższe niż na przykład w Bombaju.

Rano na plażę wylegają neohipisi, by pokłonić się morzu. Potem zdejmują białe ubrania, rozciągają się na płatnych leżakach lub paradują po piasku nago. Publiczne pokazywanie nieosłoniętych części ciała, poza stopami i twarzą, jest w Indiach zupełnie nieprzyjęte. Na Goa jednak golizna uchodzi. Lokalna ludność nie przejęła zwyczajów białych, ale toleruje ich zachowanie.

„Zdajestsja żilje, owoszczi, sładosti” (Pokój do wynajęcia, warzywa, słodycze) – na co drugim budynku w Asvem zwracają uwagę napisy cyrylicą. W ostatnich latach do licznie rezydujących tu Francuzów, Szwedów, Amerykanów i Brytyjczyków dołączyli też Rosjanie. Szacuje się, że mieszka ich tu już około pięciu tysięcy.

[srodtytul]Chrystus na autobusie[/srodtytul]

Okazuje się jednak, że kilkaset metrów od wybrzeża biały człowiek staje się gatunkiem rzadkim. Turyści trzymają się plaży, nie zakłócając rytmu życia w innych rejonach regionu. Ruszam piechotą do kolejnej nadmorskiej wioski Morjim, skąd kursuje autobus do Mapusy – największego miasta północnej części stanu. Znane jest ono z copiątkowego targu. Ładne postkolonialne domy są mocno zaniedbane. Parterowe, z kolumienkami podtrzymującymi daszek nad wejściem, fasadami ozdobionymi geometrycznymi ażurowymi murkami przypominającymi architekturę arabską. Łatwo rozpoznać, które hacjendy należą do potomków Portugalczyków, a które do Hindusów. Te pierwsze są białe, te drugie pomalowane jaskrawo na różowo, zielono, fioletowo, żółto, pomarańczowo.

Portugalczycy wylądowali na Goa w 1510 r. z zamiarem przejęcia kontroli nad handlem korzeniami. Goa, należące w tym czasie do dynastii Adila Shahis, panującej w południowych Indiach, było idealnym miejscem do rzucenia kotwicy. Goańskie wybrzeże z licznymi zatokami i szerokimi ujściami rzek Chapora, Mandovi, Zuari było od wieków wykorzystywane jako naturalny port.

Portugalczycy pokonali muzułmanów i na niemal pięć stuleci zawładnęli tą ziemią. Oni też przynieśli do Europy nazwę Goa. Znaczenie tej nazwy, wywodzącej się z języków hinduskich (Gomanchala, Gopakapattam, Gopakapuri, Govapuri, Gomantak, Goparashtra, Govarashtra) nie jest jednak ustalone.

W ślad za kupcami przybyli misjonarze – nic dziwnego, że dzisiaj większość mieszkańców stanu to chrześcijanie. Z iście indyjską fantazją manifestują oni swoją wiarę: na dworcu autobusowym w centrum Mapusy niemal na każdym autobusie widnieje twarz Chrystusa lub napis typu „Praise the Lord” (Chwała Panu). Wokół obrazków świętych wiszą girlandy nagietków i mrugające światełka.

Na miejscowy targ co piątek ściągają handlarze i kupcy z całego Goa. Można kupić wszystko – od kolorowych indyjskich piżam przez kadzidła, biżuterię, sznurki po plastikowe miski, gwoździe, zabawki i ciastka. Są też stosy owoców, piramidy warzyw, kosze kwiatów. Ale moją uwagę przykuwa staruszka sprzedająca biżuterię i kolorowe torby. Obwieszona jest koralikami, w uszach dyndają jej ciężkie kolczyki z dzwoneczkami, kosmyki włosów zdobią srebrne zapinki, w nosie kołysze się złote kółko. Ozdoby muszą sporo ważyć. Okazuje się, że taka reklama jest skuteczna, wokół niej zebrała się grupka turystów przebierających w jej towarze.

[srodtytul]Goło i wesoło[/srodtytul]

Na plaży co chwila podbiega do mnie jakiś sprzedawca: koralików, chust, lodów, ręczników. – Hello, my friend! How are you? – zaczyna rozmowę. Kiedy mówię mu, że ma za wysokie ceny, chmurzy się. – Pay or go away – mówi. Turysta okazuje się przyjacielem, jeśli chce wydać pieniądze. W przeciwnym razie nie jest mile widziany.

Kiedy słońce zaczyna mocniej przypiekać, idę na spacer brzegiem morza. Im bliżej Morjim, tym na plaży tłoczniej. Coraz więcej bambusowych domków między palmami i roznegliżowanych ludzi. Kobiety topless, dojrzali, delikatnie mówiąc, mężczyźni w stringach. A obok ubrane od stóp do głów handlarki z ludu Lamani wędrujące po plaży z naręczami kolorowych chust i sznurami brzęczących bransoletek.

W porównaniu z miejscowościami bliżej Panaji Asvem to oaza spokoju. Po południu jedynymi moimi sąsiadkami na piasku są dwie rosyjskie matrony o rubensowskich kształtach. I kilku, spalonych na wiór, zasuszonych hipisów, którzy nie skończyli szalonej zabawy wraz ze schyłkiem lat 70. XX w., w haftowanych kamizelkach, z długimi włosami, na nieodłącznych motorach.

[srodtytul]Miasto kościołów[/srodtytul]

Wcześnie rano przepełniony autobus wiezie mnie do Goa Velha, Starego Goa. Jest niedziela i mieszkańcy okolicznych miasteczek i wsi ściągają na nabożeństwa.

Dziwne to miejsce. Poza kościołami, katedrami i kaplicami niewiele jest innych budynków. Dwa muzea, galeria sztuki, restauracja. W 1500 r. Goa Velha miało 200 tysięcy mieszkańców, więcej niż Lizbona. Zdziesiątkowały ich jednak zarazy i inkwizycja. W 1843 r. stolica Goa przeniesiona została do Panaji. Dzisiaj w Goa Velha mieszka niewiele ponad 5 tysięcy ludzi.

Choć miasto straciło znaczenie, świątynie przetrwały, bo o kościoły dbali duchowni. Resztę opustoszałych budynków zjadł tropikalny klimat, wchłonęła dżungla. Monumentalne, bogato zdobione świątynie miały kiedyś świadczyć o potędze rządzących. Największą z nich jest katedra św. Katarzyny. Jej budowa trwała 90 lat (1562 – 1652). Budowla w stylu portugalskiego gotyku powstała, by uczcić zwycięstwa Afonsa de Albuquerque nad islamską armią. Ta wiktoria otworzyła Portugalczykom drogę do Goa.

Najwięcej wiernych gromadzi się jednak przed bazyliką Bom Jesus. Hindusi kupują kwiaty, świeczki i woskowe wota w kształcie rąk, nóg lub całych

postaci. I wędrują przed grób św. Franciszka Xaviera, który w 1541 r. dostał zadanie chrystianizacji mieszkańców kolonii na Wschodzie. Według legendy ciało świętego pozostawało w idealnym stanie przez kilkadziesiąt lat po jego śmierci. Kiedy w końcu zaczęło się rozkładać, umieszczono je w szklanym sarkofagu, ale ukryto przed wzrokiem wiernych. Teraz szczątki świętego wystawiane są na widok publiczny tylko co dziesięć lat. Następna taka uroczystość odbędzie się w 2014 r.

Katolicyzm jest główną religią Goa, ale chrześcijańskie symbole mieszają się tu z symbolami i bóstwami hinduizmu. W przydrożnej kapliczce siedzi Chrystus obok Ganeszy, boskiego człowieka-słonia, przed ołtarzami katolickich świętych palą się odurzające wonią kadzidła, krzyże oplecione są nagietkami.

[srodtytul]Mała Lizbona[/srodtytul]

Ostatnie popołudnie spędzam, zwiedzając dokładniej Panaji. Ludzie są tu pogodni, przyjaźni, ale nie tak wylewni jak w innych częściach Indii. Nawet psy wylegujące się na chodnikach wydają się lepiej odżywione i pogodniejsze niż w pozostałych indyjskich stanach.

Panaji jest też jednym z ładniejszych miast w Indiach. Położone na wzgórzach, u ujścia rzeki Mandovi, przypomina Lizbonę. To podobieństwo najbardziej rzuca się w oczy w portugalskich dzielnicach – Fontainhas, Sao Tome i Altinho. Podobne do lizbońskich strome, wąskie uliczki, kolorowe kamienice i wille. Budynki z niewielkimi balkonikami, wykładane biało-niebieskimi kafelkami, azulejos. Domy toną w zieleni przydomowych ogrodów, otoczone krzewami bugenwilli i mangowcami zwieszającymi nad ulicą ciężkie od soku owoce. Rua do Natal, Armada Portuguesa Road – informują tabliczki z adresami. Szemrzą fontanny, śpiewają ptaki w klatkach, mieszkańcy rozmawiają po portugalsku.

Barokowy kościół Nossa Senhora da Imaculada Conceicao to jeden z najstarszych kościołów na Goa. Śnieżnobiały, z błękitnymi detalami, posadowiony na wzgórzu dominuje w krajobrazie miasta. Prowadzą do niego wysokie schody. Warto się po nich wspiąć, bo z góry rozciąga się piękny widok na miasto: pióropusze palm, ceglane dachy, senne uliczki. Przybywający z Portugalii śmiałkowie przychodzili do kościoła podziękować za szczęśliwą podróż.

To mój ostatni wieczór w kraju Gandhiego. Postanawiam spróbować jeszcze tutejszej specjalności – pobudzającego betelu. Od przyjazdu do Indii intrygowały mnie sprzedawane na każdym kroku zielone liście. Kupuję tak zwany słodki betel. W mięsisty liść zawinięte są drobno pokrojone suszone owoce, wiórki kokosowe i ziarenka anyżu. Betel okazuje się jednak niemiłosiernie gorzki. Porcja bardzo słodkich lodów mango łagodzi nieco ten smak. Przychodzi mi na myśl porównanie – gorzki smak Indii i słodki – Goa.

Goa to dawniej mekka dzieci kwiatów i wszelkiej maści artystów. Dziś miejsce oblegane przez plażowiczów z całego świata. Kawałek zupełnie inny niż reszta kraju.

Kiedy pociąg, którym jadę z Bombaju, przekracza granicę stanu, wszystko się zmienia. Zamiast skleconych z byle czego bud – solidne, murowane domy. Zamiast wypalonej słońcem pomarańczowej ziemi – zieleń bananowców, oleandrów i pól ryżowych. W rzekach pod dostatkiem wody, na pastwiskach tłuste krowy, a ruch na drogach nagle staje się nieco mniej chaotyczny. Przy drogach kamienne krzyże chrześcijańskie i zadbane białe kościółki z obramowanymi na niebiesko oknami. Najmniejszy stan Indii w niczym nie przypomina innych regionów tego subkontynentu. Nic dziwnego. Jeszcze na początku lat 60. XX w. był portugalską kolonią.

Pozostało 93% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy