Równo 18 lat temu na ostatnim piętrze dawnej siedziby KC PZPR po raz pierwszy zabrzmiał giełdowy dzwon. – Po lewej stronie od windy była sala notowań, a na prawo był długi korytarz, tam biura maklerskie miały swoje pokoje – wspomina Jarosław Skorulski, makler nr 4 w Polsce, obecnie szef Allianz TFI. Na pierwszej w historii sesji inwestorzy mieli do wyboru akcje pięciu spółek (dziś jest ich blisko 400) – Tonsilu, Próchnika, Krosna, Kabli i Exbudu.
– Na niebieskich kartkach nosiliśmy zlecenia kupna, a na czerwonych sprzedaży. W biurach nie było systemu komputerowego ani połączenia z giełdą – dodaje Mirosław Kaczko, posiadacz licencji maklerskiej nr 9, dziś pracujący w DM ECM. Do końca 1991 roku sesje odbywały się tylko raz w tygodniu, a kurs był ustalany na fixingu. Od tego czasu zmieniło się prawie wszystko.
[srodtytul]Pieniądze w reklamówce[/srodtytul]
Pierwsi maklerzy byli głównie młodymi pasjonatami. Część z nich, jak Igor Chalupec, były prezes PKN Orlen (licencja nr 45), zrobili później kariery biznesowe – niektórzy, jak Grzegorz Wieczerzak były szef PZU Życie (licencja nr 2), od lat znajdują się na czołówkach gazet z innych powodów. Na początku działania giełdy nie było w Polsce wyspecjalizowanych instytucji, które mogły na niej inwestować, a banki musiały nabrać zaufania do rynku. Dlatego pierwsi inwestorzy, którzy przychodzili do biur maklerskich, to były osoby prywatne. Jednak po latach rozbratu z gospodarką rynkową ciężko było przekonać ludzi do kupna akcji, które od początku były jedynie elektronicznym zapisem w Krajowym Depozycie Papierów Wartościowych, bo nie miały materialnej postaci. Dlatego, jak wspominają maklerzy, na starcie najchętniej akcje kupowały osoby, które zajmowały się organizowaniem wymiany waluty na ulicach. Byli to cinkciarze, którzy jako najbardziej mobilni przedsiębiorcy finansowi z przełomu transformacji ruszyli na giełdę.
– To byli przedstawiciele polskiego „foreksu”, którzy wprowadzali w osłupienie zagranicznych inwestorów odwiedzających naszą giełdę – mówi Mirosław Kaczko. – Zdarzały się osoby, które przychodziły z reklamówką pieniędzy i pytały, gdzie można kupić te akcje – mówi Jarosław Skorulski. – Do dziś na giełdzie są tacy inwestorzy, którzy zaczynali wtedy od 10 tys. dolarów, a dziś mają prawdziwe fortuny – oczywiście są to jednostki – dodaje jeden z warszawskich maklerów.