Tunezja pachnie chlebem

Kij kilka razy uderza w pokrytą kaflami studnię. To znak. Wielbłąd rusza. Z każdym jego krokiem naczynie napełnia się świętą wodą.

Aktualizacja: 26.06.2009 08:37 Publikacja: 26.06.2009 01:37

Twierdzę w Sousse otacza morze domów starej arabskiej dzielnicy, medyny

Twierdzę w Sousse otacza morze domów starej arabskiej dzielnicy, medyny

Foto: Rzeczpospolita, Michał Głombiowski

Red

Pij – zachęca stojący obok mnie starszy mężczyzna. – To woda dobra dla wszystkich, dla muzułmanów i dla chrześcijan.

Studnia Bir Barouta w Kairuanie w północnej Tunezji jest głęboka na 20 metrów i łączy się ze świętym źródłem Zem Zem w Mekce. Tak w każdym razie uważają muzułmanie, którzy tu pielgrzymują. Aby dostać się do studni, trzeba wejść wąskimi schodkami na piętro budynku z 1690 r. Wodę pompuje chodzący w kieracie wielbłąd. Zwierzę, przystrojone kolorowymi wstęgami, z oczami zasłoniętymi chustą, rusza i zatrzymuje się na odgłos stukania w studnię. W młodości zostało wprowadzone tu po schodach i od tego czasu stąd nie wychodziło. Dla muzułmanów jest święte. Podobnie jak woda ze studni, która potrafi uleczyć choroby i sprawiać cuda. – Pij, pij – zachęca mnie Tunezyjczyk opiekujący się wielbłądem. Przezornie rezygnuję ze stojącego obok naczynia wielokrotnego użytku i nabieram wody bezpośrednio w ręce. Jest chłodna i krystalicznie czysta.

[srodtytul]Pod okiem prezydenta[/srodtytul]

W Kairuanie jest podobno ponad sto meczetów. I rzeczywiście, gdy idzie się murem okalającym medynę (starą dzielnicę), co rusz widać kolejne minarety i kopuły. Tym najważniejszym jest jednak Wielki Meczet wzniesiony w 672 r. przez Oqbę Ibn Nafiego, dowódcę wojsk arabskich. Jest najstarszą budowlą islamską w całej Afryce Północnej. Nad miastem góruje trójpoziomowa czterokątna wieża minaretu. Dziedziniec, pod którym kryje się dawna cysterna na wodę, dostępny jest dla wszystkich, jednak do ogromnej sali modlitewnej mogą wejść tylko wierni. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by zerknąć do środka przez otwarte drzwi. Sala wsparta jest dziesiątkami kolumn pochodzących z okolicznych rzymskich miast. Stanowią dziwną mieszaninę stylów i materiałów: są tu kolumny granitowe, marmurowe, onyksowe. Każda u podstawy owinięta dywanem, tak by siedząc na podłodze, można się o nią oprzeć. Muzułmanie przychodzą do meczetu nie tylko, by się modlić, ale także, by odpocząć od zgiełku miasta lub upału. Niektórzy w skupieniu studiują księgi, inni prowadzą przyciszonym głosem rozmowy.

W Sousse urodził się prezydent ben Ali i trudno o tym zapomnieć. Spogląda dobrotliwie na przechodniów z plakatów na murach, nadruków, chorągiewek. Unosi ręce w pozdrowieniu, delikatnie się uśmiecha. – To dobry prezydent – powtarzają mi wszyscy. Generał ben Ali doszedł do władzy w bezkrwawym zamachu stanu w 1987 roku. W 2004 roku wygrał kolejny raz wybory, z oficjalnym 95-procentowym poparciem.

Rodzinne miasto prezydenta leży na wybrzeżu, na południowym krańcu zatoki Hammamet. Miejsce to już prawie 2800 lat temu docenili Fenicjanie. Dziś jest trzecim co do wielkości miastem Tunezji. By zorientować się w jego topografii, najlepiej wdrapać się na nador – wieżę ribatu. 75 kręconych stopni prowadzi ciemnym korytarzem na szczyt budowli. Schodki są tak wąskie, że trudno się minąć z ludźmi schodzącymi z wieży.

Z góry rozciąga się widok na całe Sousse. Od wschodu, niemal na wyciągnięcie ręki, port oraz nadmorski bulwar. Od północy i zachodu widać nowe miasto, a strona południowa należy do potężnej twierdzy obronnej (kazby) i medyny – starej dzielnicy będącej skupiskiem meczetów i niskich jednopiętrowych budynków z gąszczem anten satelitarnych na dachach.

Ribaty były klasztorami mającymi bronić przed atakami chrześcijan. Ten w Sousse powstał prawdopodobnie w 787 r. i do czasu zbudowania kazby stanowił główny punkt obronny miasta. Surowa budowla o grubych, dwumetrowych murach była zamieszkana przez religijnych wojowników. Kamienne schody prowadzą na flanki, skąd można było bronić miasta. Nad bramą główną zachowały się cztery otwory, przez które przypuszczalnie wylewano na głowy atakujących gorący olej. Nador potwierdził swoje militarne znaczenie podczas II wojny światowej. Z wieży Niemcy prowadzili obserwację alianckich sił powietrznych.

[srodtytul]W poszukiwaniu chrupkości[/srodtytul]

Piekarnię zdradza unoszący się w powietrzu zapach chleba oraz nitka dymu uciekająca z osmolonego komina. Takich miejsc w całej medynie w Sousse jest wiele, jednak trudno do nich trafić. Nie są oznaczone, nie mają szyldów ani wystaw. Piekarnie w Tunezji to zwykle mroczne niewielkie pomieszczenia, z jednym lub dwoma piecami. W środku spotykam kilku Tunezyjczyków czekających na chleb. Gdy wchodzę, wszyscy uśmiechają się i krzyczą jeden przez drugiego: „Bonjour, bonjour”. Turyści rzadko tu trafiają, ale gdy już się pojawią, traktowani są jak szczególni goście. Na półce leżą uformowane w płaskie placki kawałki ciasta. To tradycyjny chleb – hubz po arabsku, tabouna w miejscowym dialekcie tunezyjskim – typowy dla krajów północnej Afryki.

Popularne są też cienkie podpłomyki z samej mąki i wody. Ich przyrządzenie wymaga sporej zręczności. Okrągłe kawałki ciasta przylepia się od wewnętrznej strony do ścian pękatego pieca. Cała sztuka polega na tym, by wyjąć je w momencie, gdy ciasto już nie jest surowe, ale jeszcze nie zdążyło się odkleić i wpaść w żar.

Ciemnowłosy piekarz z eleganckim wąsikiem wyciąga upieczone chlebki i wrzuca je do wiklinowego koszyka. Kolejka ustępuje mi miejsca, bym mógł wybrać najlepszy. Ludzie pomagają mi, przekładając bochenki z miejsca na miejsce, ściskając i pukając w nie palcami. Dotykanie w sklepie chleba rękami, u nas traktowane jako niehigieniczne, w Tunezji jest czymś normalnym i każdy, zanim znajdzie najbardziej odpowiadający mu wypiek, sprawdzi chrupkość wszystkich pozostałych. Sprzedawca, chcąc szczególnie zadowolić klienta, będzie starannie przeglądał wszystkie bochenki. To wyraz szacunku, który trzeba docenić. Szukam więc razem z całą kolejką, przerzucamy się gorącymi jeszcze chlebami i w końcu wspólnie znajdujemy dobrze wypieczony bochenek. Jest doskonały.

[srodtytul]Na plażę![/srodtytul]

Prędzej czy później turysta trafia na rozciągające się na północ od miasta plaże. Wielokilometrowy szeroki pas jasnego piachu, ciepła woda Morza Śródziemnego i przyjemnie grzejące słońce zapewniają wyśmienity odpoczynek. Takich miejsc w Tunezji jest mnóstwo, większość przyjezdnych na miejsce pobytu wybiera jednak którąś z miejscowości nad zatoką Hammamet (Sousse, Mahdia, Hergia, Hammamet); na przylądku Bon (Saheb Jebel, Korbous) lub na wyspie Jerba na południu kraju.

Tunezja od wielu lat żyje z turystyki. Znaczna część plaż należy do dużych kilkugwiazdkowych hoteli. Pomiędzy nimi znajdują się mniejsze plaże publiczne, na których latem wypoczywają Tunezyjczycy. Jeżeli nie jest się gościem hotelu, a spodoba nam się należąca do niego plaża, można z niej skorzystać za niewielką opłatą (6 – 10 zł). Do dyspozycji są leżaki, parasolki, a dla bardziej wymagających luksusowe salony spa. W nich możemy się oddać dobrodziejstwom tunezyjskiej specjalności – talassoterapii, czyli zabiegom relaksująco-odmładzającym z wykorzystaniem soli, alg, błota i innych darów morza. Ceny zabiegów zaczynają się od około 80 zł.

Równie przyjemny może okazać się zwykły spacer wysadzaną palmami lub oleandrami promenadą w Sousse, Hammamecie czy Mahdii. Wieczorami na turystów czekają dyskoteki i kluby nocne, obiekty dość rzadko spotykane w krajach muzułmańskich. Można w nich spotkać miejscową młodzież.

[srodtytul]Muzułmańskie wina[/srodtytul]

Wykute w skale korytarze prowadzą między rzędami leżących na sobie butelek. W podziemnych komnatach panuje stała temperatura, idealna dla dojrzewającego wina. Nie dociera tu palące afrykańskie słońce, wilgoć zimowych deszczów, wiatr znad morza ani chłód nocy. W spokoju, doglądane przez producentów, tunezyjskie wino nabiera smaku i charakteru. W największym z pomieszczeń składowane są dębowe beczki kryjące napój z ostatnich zbiorów.

Winiarnia La Cave de la Fontaine na przylądku Bon to jedna z wielu wytwórni alkoholu w tym rejonie. Pochodzące stąd wina powoli zdobywają rynek w Europie Zachodniej. Na wysuniętym w głąb morza przylądku uprawia się setki tysięcy krzewów winorośli. Niezwykłe jest już to, że wino w ogóle powstaje w Tunezji. Islam zakazuje spożywania alkoholu, jego kupienie możliwe jest tylko w nielicznych, nastawionych na turystów, sklepach. Ale szkoda nie robić wina w tak sprzyjających warunkach. Zaskakująca jest wysoka jakość tutejszych trunków. Coraz częściej dorównują one alkoholom z Francji czy Hiszpanii. Szczególnie warte polecenia są: różowe Rose Magnon lub Gris de Tunise oraz czerwone Sidi Saad i La Bonne Bouteille. Najlepsze roczniki są niemal w całości eksportowane.

El Jem, niewielka miejscowość na południe od Sousse, za czasów Imperium Rzymskiego znane było jako Thysdrus. Powstał tu jeden z największych amfiteatrów owych czasów, niewiele ustępujący Koloseum w Rzymie. Wymiary budowli robią wrażenie: 149 m długości i 122 m szerokości. Trzyrzędowa widownia sięgająca 40 m mogła pomieścić 30 tys. widzów. Obiekt zaczęto budować przypuszczalnie około 250 r., a materiał do jego budowy sprowadzano z oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów kamieniołomów.

Po opłaceniu wstępu można swobodnie chodzić po całym Koloseum. Wspinać się po schodach prowadzących niegdyś na widownię, przemierzać korytarze biegnące pomiędzy arkadami, zejść do podziemi i poczuć się jak gladiator czekający na walkę lub wyjść na scenę i z tej perspektywy odczuć ogrom rzymskiej budowli.

Na placu du Caire w Mahdiji słychać bulgotanie wody w fajkach. Przy kawiarnianych stolikach siedzą mężczyźni odziani w białe koszule lub długie sięgające do kostek szaty i leniwie zaciągają się sziszami. – Czekoladowy czy jabłkowy? – pyta mnie kelner, mając na myśli tytoń, którym nabije moją fajkę wodną. Wybieram jabłkowy i zamawiam do tego filiżankę kawy. Przyjemność zaciągania się sziszą jest tu zarezerwowana dla mężczyzn. Kobiety nie pojawiają się w kawiarniach, a jeżeli już, to tylko w obecności męża, i nigdy nie palą. Wyjątkiem są turystki, ale jeżeli przyjdą tu same, muszą się liczyć z nieprzychylnymi spojrzeniami, a nawet zaczepkami.

Niewielka medyna w Mahdii z trzech stron otoczona jest morzem. Plątanina wąskich brukowanych uliczek biegnie pomiędzy białymi zabudowaniami, trafiając co jakiś czas na malutki placyk lub skwerek. Panuje tu senna atmosfera, a sprzedawcy w sklepikach nie są zbyt nachalni.

Warto przespacerować się na sam koniec skalistego półwyspu, aż do latarni morskiej. Obok jest muzułmański cmentarz i turecki fort obronny, a niedaleko urokliwy port z kolorowymi łodziami rybaków.

Metody połowu nie zmieniły się od setek lat – nocą na burtach łodzi wywiesza się latarnie, a ryby zaciekawione światłem podpływają prosto w pułapkę rybaków. Kołyszące się na falach łodzie z drgającymi w ciemnościach światełkami latarenek to widok wart nieprzespanej nocy.

Pij – zachęca stojący obok mnie starszy mężczyzna. – To woda dobra dla wszystkich, dla muzułmanów i dla chrześcijan.

Studnia Bir Barouta w Kairuanie w północnej Tunezji jest głęboka na 20 metrów i łączy się ze świętym źródłem Zem Zem w Mekce. Tak w każdym razie uważają muzułmanie, którzy tu pielgrzymują. Aby dostać się do studni, trzeba wejść wąskimi schodkami na piętro budynku z 1690 r. Wodę pompuje chodzący w kieracie wielbłąd. Zwierzę, przystrojone kolorowymi wstęgami, z oczami zasłoniętymi chustą, rusza i zatrzymuje się na odgłos stukania w studnię. W młodości zostało wprowadzone tu po schodach i od tego czasu stąd nie wychodziło. Dla muzułmanów jest święte. Podobnie jak woda ze studni, która potrafi uleczyć choroby i sprawiać cuda. – Pij, pij – zachęca mnie Tunezyjczyk opiekujący się wielbłądem. Przezornie rezygnuję ze stojącego obok naczynia wielokrotnego użytku i nabieram wody bezpośrednio w ręce. Jest chłodna i krystalicznie czysta.

Pozostało 90% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy