Tylko ten PGR mieliśmy!

Wójt, człowiek z opozycyjną przeszłością, kręcił nosem: Czym tu się chwalić? Absurdami socjalistycznej gospodarki? A ludzie ze wsi obawiali się kpin z ich dawnego życia. Dziś nikt nie ma wątpliwości, że założenie Muzeum PGR było dobrym pomysłem.

Publikacja: 21.08.2009 01:18

Ja też miałem taki gabinet – mówi Bogdan Kuciński, były dyrektor PGR Grabinek

Ja też miałem taki gabinet – mówi Bogdan Kuciński, były dyrektor PGR Grabinek

Foto: Fotorzepa, Jarosław Jurkiewicz JJ Jarosław Jurkiewicz

Red

Wszystko jest tu autentyczne – budynek, eksponaty, dokumenty. A nawet ludzie, bo w Muzeum PGR na Pojezierzu Drawskim przewodnikami są ludzie, którzy w Państwowym Gospodarstwie Rolnym pracowali.

Pojezierze Drawskie turyści dopiero odkrywają. Kajakarze mają tu Drawę, która miejscami przypomina rzeki górskie, żeglarze ponad 250 jezior, rowerzyści trasy rowerowe z 30-kilometrowym szlakiem biegnącym dawnym torowiskiem z Połczyna-Zdroju do Złocieńca.

Nawet najmniejsze miejscowości chcą się czymś wyróżnić, by przyciągnąć gości. Broczyn wpuścił na lotnisko motolotniarzy i paralotniarzy. Stare Drawsko ożywia ruiny zamku templariuszy turniejami rycerskimi. Dumą Czaplinka są zarejestrowane jako produkt regionalny miody drahimskie. W Nowym Koprzywnie odradza się tradycja domowego wypiekania chleba (razowiec także znalazł się na liście produktów regionalnych). A Bolegorzyn ma od roku... Muzeum PGR.

Do Bolegorzyna (na starych mapach oznaczonego jako Grabinek) trafić nie jest trudno. W połowie malowniczej, krętej drogi z Czaplinka do Połczyna Zdroju, którą latem suną nad morze tysiące turystów, trzeba skręcić do wsi Kluczewo. I potem szosą przejechać jeszcze trzy kilometry.

„Praca, spokój, stabilizacja” – wita przyjezdnych transparent na muzeum, które powstało między blokami zbudowanymi niemal w szczerym polu.

Według legendy krążącej wśród miejscowych gdzieś na początku lat 50. zeszłego wieku przejeżdżał tędy sekretarz. Zobaczył ze swej czarnej wołgi leżące odłogiem łąki i pola i żal mu się zrobiło, że tyle dobra się marnuje. I zdecydował, że powstanie PGR Grabinek (od Grabowej Góry – malowniczego wzniesienia w pobliżu folwarku).

Zbudowano więc obory, owczarnię, biura, wreszcie bloki mieszkalne, świetlicę ze stołówką i przedszkolem. Na dwóch tysiącach hektarów PGR sadził ziemniaki, siał zboża, rzepak, len. – Wszystko zależało od tego, jaka decyzja przyszła z góry – wspomina Jan Błachuta, dawny pracownik PGR, a dzisiaj przewodnik w muzeum.

W Grabinku kilka tysięcy owiec pasło się na morenowych wzgórzach. Był nawet pomysł, żeby sprowadzać do nich górali. Ale zjeżdżali głównie ludzie z okolicy. W najlepszym okresie w Grabinku pracowało nawet 100 osób. Każda rodzina zatrudniona w PGR dostawała mieszkanie w bloku z bieżącą wodą, łazienką i kuchenką gazową. Były premie, działki pod ziemniaki, przydział mleka i węgla na zimę. Dzieci pracowników jeździły na kolonie, a na święta dostawały paczki. Ale przyszedł kapitalizm i skończyła się pegeerowska stabilizacja.

[srodtytul]Czym tu się chwalić?[/srodtytul]

PGR wyprzedawał owce, żeby mieć na paliwo i wypłaty dla robotników. Potem zaczął się pozbywać i robotników. – Ludzie marzli w blokach, bo kojarzyli, że jak nie ma PGR, to nikt im węgla do kotłowni nie przywiezie.

Dawna świetlica popadała w ruinę. Przyjeżdżali biznesmeni, obiecywali, że założą w niej przetwórnię warzyw albo szwalnię, ale nic z tego nie wychodziło.

Dziesięć lat temu sołtys Bożena Kulicz z grupą miejscowych wzięła sprawy w swoje ręce: z pomocą gminy na parterze urządzili bibliotekę i świetlicę. Ale piętro wciąż stało puste. Wójt zagroził, że jeśli mieszkańcy nie znajdą sensownego pomysłu, pomieszczenia sprzeda. – Żal nam było tego piętra, bo to było zbudowane za nasze pieniądze, powinno więc służyć wsi – wspominają mieszkańcy.

Po radę poszli do Krzysztofa Zacharzewskiego, szefa Stowarzyszenia Inicjatyw Społeczno-Gospodarczych Pojezierza Drawskiego. To człowiek, który zna każdy zakątek Pojezierza, a w dodatku kipi pomysłami. Kilka lat temu znalazł sposób na kłusowników, którzy kradli ryby z jeziora w Stawnie pod Drawskiem: zaproponował, żeby zostali strażnikami i zachęcali turystów do legalnego łowienia i odpoczynku. I dziś dzięki dawnym kłusownikom Stawno znów jest bogate w ryby.

– Wierzyliśmy, że Zacharzewski podpowie coś i nam – wspomina Bożena Kulicz. Sami mieszkańcy myśleli o solarium albo gabinecie fitness. – Kto na wsi pójdzie do solarium?! – dziwił się Zacharzewski. – Nie szukajcie pomysłów daleko. Lepiej dla przyciągnięcia turystów wykorzystajcie coś własnego, miejscowego.

Rozkładali ręce: co my tu mamy własnego? U nas tylko PGR był. – To zróbcie muzeum PGR! – poradził.

Wójt, człowiek z opozycyjną przeszłością, kręcił nosem: Czym tu się chwalić? Absurdami socjalistycznej gospodarki? A ludzie ze wsi obawiali się, że muzeum zakpi z ich dawnego życia.

Nawet Jan Błachuta, członek rady sołeckiej, przyznaje, że na początku wizja pegeerowskiego skansenu wydała mu się dziwna. Błachuta trafił tu równo 40 lat temu. Z rodzinnej wsi pod Rabką dostał skierowanie do wojska. – W PGR brakowało ludzi do pracy. Więc cały autobus, 45 żołnierzy, przywieźli do kombinatu drawskiego – wspomina.

Błachuta zadurzył się w pewnej atrakcyjnej brunetce i związał się z PGR na dobre. Na początku nawoził pole. – Zwyczajnie, ręką z worka przewieszonego przez ramię. Potem był traktorzystą, magazynierem, a nawet kierownikiem gospodarstwa. Dziś z ochotą oprowadza po muzealnych izbach. – Lubię, jak coś się dzieje, wycieczki przyjeżdżają. Sam zresztą jestem częścią tego PGR.

[srodtytul]22 lipca otwarcie[/srodtytul]

Za tworzenie muzeum wzięło się kilka osób: oprócz sołtys Bożeny Kulicz i Jana Błachuty dobiegający dziś osiemdziesiątki były dyrektor PGR Bogdan Kuciński i Piotr Łyżwiński, któremu przypadło szczególnie ważne zadanie, bo odpowiadał za szukanie eksponatów (czasem musiał ścigać się ze złomiarzami). Za pieniądze z dotacji od Fundacji Rozwoju Wsi – 10 tys. zł – wymalowali piętro i wyłożyli podłogę gumoleum. 22 lipca sprosili oficjeli i ludzi z okolicy na otwarcie muzeum. Zacharzewski witał gości w gumofilcach. Były przemówienia i wykład o historii PGR. A zaprzyjaźnione stowarzyszenie miłośników starych traktorów spod Leszna w Wielkopolsce pokazało kolekcję zabytkowych maszyn. Niedługo potem znany konferansjer Vito Casetti z TVN zrobił program o pierwszym muzeum PGR: jeździł przed kamerą w kufajce ursusem C-360, próbował wydoić krowę, biegał za stadem gęsi, prezentował snopowiązałkę, sieczkarnię i trabanta zaparkowanego w podwórzu przed dawną stołówką.

Wieść o Bolegorzynie poszła w kraj. Jakiś ksiądz grzmiał potem z ambony, że na Pomorzu gloryfikują komunizm. – Ten PGR to kawał naszej historii, to dlaczego jej nie pokazać? – dziwi się Błachuta. A Kuciński, dawny dyrektor gospodarstwa, przekonuje: – 65 procent ziemi w Koszalińskiem należało do PGR, jak tu nie robić muzeum?

[srodtytul]Lodówka dyrektora[/srodtytul]

Na początku nikt nie wiedział, co może być eksponatem w takim muzeum. Ludzie przynosili, co znaleźli w piwnicy albo w szufladzie. Wyczuwali, że to, co pamięta PRL, może znaleźć tu swoje miejsce.

Kiedy niedawno w Złocieńcu zmarła pewna staruszka, w jej walizce rodzina znalazła prawdziwe skarby: papierosy Klubowe i Popularne oraz mydła z czasów kartkowych – For You i Consul. Eksponaty znalazły miejsce w sali poświęconej życiu codziennemu mieszkańców PGR, obok wianuszka papieru toaletowego.

W tej sali zwiedzający oglądają inne rarytasy: milicyjny alkomat (zupełnie nieużywany – nikt nie może sobie przypomnieć, skąd się wziął), pralkę Franię i dwie tary do prania. Jest też poniemiecki magiel, jakich było tu dużo jeszcze w latach 60., i żelazko na węgiel drzewny.

Na tablicy zdjęcia z wycieczek, które PGR organizował załodze za pieniądze z funduszu socjalnego: Zakopane, Wieliczka, Gdańsk. – Połowy ludzi z tych zdjęć już nie ma – wzdycha Bogdan Kuciński.

W kąciku pod hasłem „PGR-owska stołówka” aluminiowe miski, kubki z porcelitu i termos na 30 litrów herbaty. – W takim termosie kucharka wiozła bonanzą herbatę dla dzieci, które pracowały przy wykopkach – wspomina Jan Błachuta. Co to bonanza? To „mocowana do ciągnika zadaszona przyczepa z oknami, wyposażona w ławki, zimą ogrzewana piecykiem” – objaśnia karteczka przy eksponacie.

Ważne miejsce zajmuje lodówka dyrektora z przegrodą na trunki. – Dyrektor lepszych gości przyjmował radzieckim koniakiem – wyjaśnia przewodnik.

[srodtytul]Bierut był, ale zaginął[/srodtytul]

Pokój dyrektora urządzono w sąsiedniej sali. Bogdan Kuciński siada za wielkim biurkiem z lampą z czasów „wczesny Gierek” i stojakiem na pieczątki – jeśli ktoś sobie życzy, może dostać stempel Kombinatu Państwowych Gospodarstw Rolnych Drawsko. Na ścianie telefon na korbkę. Na półkach teczki z raportami finansowymi, bilansami i sprawozdaniami. Księga ludzi zasłużonych dla Łobeskiego Kombinatu Rolnego to dar od Agencji Nieruchomości Rolnych. W kącie sztandar zaprzyjaźnionego PGR w Przechlewie. Nad głową Kucińskiego portrety Cyrankiewicza i Gomułki. – Był jeszcze Bierut, ale gdzieś zaginął – rozgląda się były dyrektor.

Dyplomy, puchary i proporczyki brygady pracy socjalistycznej. Ktoś przekazał kartkę zaopatrzenia na mięso i „Trybunę Ludu” z 22 lipca 1983 roku. Mieszkaniec Bydgoszczy przysłał wejściówkę na centralne dożynki w 1972 roku. Emeryt z Sopotu oddał osobiste pamiątki: dyplom magistra SGGW i doktora Akademii Rolniczej w Krakowie. Do tego medale zasłużonego dla rolnictwa i zasłużonego dla ziemi gdańskiej. – Zachodzimy w głowę, dlaczego się tego pozbył – mówi Bożena Kulicz.

I ciekawostka: opinia służbowa młodej pracownicy, która na przełomie 1969 i 1970 roku odbywała staż w księgowości PGR Grabinek. „W pracy była zdyscyplinowana, pilna i sumienna. Postawa moralno-etyczna bez zarzutów” – pismo podpisał dyrektor Kuciński, a dawna stażystka to... dzisiejsza burmistrz Czaplinka Barbara Michalczik.

[srodtytul]Dźwignia do rodzenia cieląt[/srodtytul]

Jest kącik radiowo-telewizyjny: lampowe radio z zielonym okiem i odbiornik z gramofonem pod klapą. Do tego prototyp wieży: gramofon Bambino i radio ze wzmacniaczem, wszystko wielkości sporej komody.

Znak czasów: dyplom dla załogi PGR Grabinek za zajęcie I miejsca w „międzyzakładowym współzawodnictwie pracy za rok 1969/1970 w grupie gospodarstw słabych ekonomicznie”. – Niektóre gospodarstwa były na minusie. Jeśli w jakimś czasie zmniejszyły stratę np. z 250 do 200 tysięcy złotych, to załoga dostawała premię – Błachuta objaśnia zasady pegeerowskiej ekonomiki.

Przewodnik pokazuje, czym księgowość rachowała zyski i straty – poczciwy kręciołek i enerdowska maszynka elektryczna Triumphator, którą programowało się za pomocą młoteczka. Sporą półkę zajmują liczydła. – Nasz księgowy umiał na tym mnożyć i dzielić. Nie poddał się, nawet gdy dyrektor zamówił elektryczne maszynki do liczenia.

Jest notes i teczka, z którą brygadzista objeżdżał pola (dar od emeryta z Drawska). I karty zużycia paliwa do ciągników. Niektórym traktorzystom paliwa schodziło wyjątkowo dużo. – Kontrola była, ale i tak kradli.

Jan Błachuta zakłada dziwny plecak i bierze do ręki kabel zakończony maszynką. Urządzenie piekielnie hałasuje. – To golarka do strzyżenia owiec, radziecka – objaśnia. Obok enerdowska, znacznie cichsza.

Zainteresowanie turystów wzbudza aparat do produkcji bimbru. Jest też centryfuga (urządzenie do oddzielania śmietany od mleka) i maselnica oraz dziwny trójkąt z dźwignią – przyrząd do wycieleń. – Przykładało się go do zadu krowy, przywiązując sznurkiem nogi rodzącego się cielaka, a potem delikatnie poruszało dźwignią. I cielak wychodził na świat. Dzięki temu stróż w nocy sam sobie dał radę. Inaczej trzech, czterech silnych facetów trzeba by szukać – opowiada przewodnik.

[srodtytul]Cześć ludziom pracy[/srodtytul]

Po roku już nikt nie boczy się na muzeum. „Życzę błogosławieństwa Bożego” – napisał jakiś ksiądz w księdze pamiątkowej. „Wzorowo utrzymane zabytki. Cześć ludziom pracy” – wpisali się letnicy.

Były wycieczki z Hajfy w Izraelu i z Australii. Emeryci z Drawska przy grillu wspominali, jak żyło się w czasach PRL. – W sezonie odwiedzili nas też harleyowcy – chwali się Bożena Kulicz. Z podziwem patrzyli na kukłę brygadzisty, który wita zwiedzających, siedząc na motorze marki Romet. Kombinezon z przydziału, beret i okulary jak narciarskie gogle.

Turyści zaglądają tu coraz częściej i zostawiają pieniądze. Może uda się za to kupić stary kombajn Bizon, który ma na zbyciu rolnik z pobliskiego Toporzyka. Chce 3 tysiące złotych. Organizatorzy muzeum zakładają właśnie stowarzyszenie: będą zbierać pieniądze na eksponaty. Myślą o zorganizowaniu pegeerowskiej kuchni i przejażdżek bonanzą po okolicy.

W biurze dawnego GS znaleźli plakat z hasłem „Uprzejmie i szybko obsługujemy ludzi pracy”, powiesili go przy wejściu do muzeum.

Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy