Na dodatek w środku dzielnicy stoi cerkiew Świętej Trójcy z 1895 roku. Też drewniana, z zielonym dachem i złotymi kopułami. Na nabożeństwo przyszło sporo ludzi, nie ma jednak wśród nich ani jednego rdzennego Kirgiza. Tu zbierają się Rosjanie.
W czasach Związku Radzieckiego miasto nazywało się Przewalsk, na cześć Nikołaja Przewalskiego, rosyjskiego podróżnika, biologa i odkrywcy. Przewalski w Karakole był dwukrotnie. Zmarł tu na tyfus w 1888 roku. W domu, w którym mieszkał, urządzono muzeum. W jednym pokoju wystawione są stare samowary kolonizatorów, jakieś zegarki, jedna (!) walonka i zdjęcia rosyjskiej elity w Karakole z początku XX wieku. W drugim pomieszczeniu stoi kilkadziesiąt wypchanych zwierząt – niedźwiedzie, kozice, łabędzie, a w słoikach po ogórkach pływają w formalinie żaby. Odkrytych przez Przewalskiego ostatnich dzikich koni na świecie, equus przewalskii, brak.
W tym samym czasie, kiedy do Karakolu przyjeżdżał rosyjski odkrywca, pojawili się tu też Dunganie, Chińczycy wyznający islam, którzy uciekli ze swojego kraju po nieudanym powstaniu. W Karakole utworzyli wspólnotę, zbudowali w 1907 roku meczet, który służy wiernym do dziś. Aby tam dotrzeć, trzeba przejść współczesną, postsowiecką część miasta, minąć rozpadające się bloki, jakieś budki z napisem „reklama”, nieczynne kino.
Meczet przypomina chińską pagodę! Skraje dachu zawinięte są w górę, rynny wyglądają jak smoki. I tylko minaret świadczy o tym, że stoimy przed meczetem. Przez najbliższe dwie godziny wstęp wzbroniony. Przed wejściem męskie buty. Wolno nam tylko zajrzeć przez okno. Wewnątrz trwa zebranie lokalnych działaczy muzułmańskich. Jedni ubrani są w tradycyjne dla tego regionu chałaty, przewiązane w pasie grubą wstęgą, inni mają stroje typowe dla Afgańczyków czy Pakistańczyków – długie do kolan koszule i uszyte z tego samego materiału spodnie. Nikt tutaj się tak nie ubiera, pewnie to islamscy misjonarze albo absolwenci madras, muzułmańskich szkół, z zagranicy.
– Coraz więcej ludzi zaczyna wierzyć – zapewnia starszy mężczyzna, który otwiera nam bramę meczetu. Jest Kirgizem, prowadzi tutaj księgowość. – Sam byłem komunistą, zwalczałem islam, ale na stare lata się nawróciłem. Zrozumiałem, że bez Boga jestem nikim.
Jak mówi, liczba meczetów gwałtownie rośnie. Od odzyskania przez Kirgizów niepodległości w 1991 r. powiększyła się ponoć dziesięciokrotnie. Przyznaje, że coraz częściej politycy mówią o zniesieniu zakazu poligamii, a także o dofinansowywaniu przez państwo hadżdżu pielgrzymek do Mekki. Kirgiz ma szerokie horyzonty, rozmawiamy dłuższą chwilę nie tylko o religii, ale także o „Kodzie Leonarda da Vinci” (książka bardzo mu się podobała) i Unii Europejskiej (wstąpienie Polski było dla niej korzystne!). Ale gdy się dowiaduje, że jesteśmy dziennikarzami, zwraca się do mnie: „A ty jesteś pomocnicą dziennikarza?”. „Nie, ja też jestem dziennikarką”. „Dziennikarka? To się nazywa równouprawnienie!” – szczerze się dziwi.